Miot F

22 kwietnia 2017

O mały włos…

W poniedziałek 3 kwietnia dzień jak co dzień – od rana kręciłam się w obowiązkach domowo-hodowlanych. Nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy. Dziewczyny „przednioogrodowe” czyli te, które w ciągu dnia urzędują na ogrodzie od wjazdu, szalały z tymi swoimi kołkami dębowymi, resztkami mojej narzuty i sznurkowymi piłkami. W skład tej ekipy wchodzą na stałe: Florida, Gamma, Tigra i Diadora oraz dochodząco pięciomiesięczne dzieciaki z miotu J – Jantar, Jago, Jethro i Jamayka, które w zależności od moich zajęć albo są na swoim wybiegu lub tez luzem z młodymi suczkami. Kolacja w tym dniu wypadła nawet całkiem normalnie – w granicach dwudziestej. Wszystkie futra wchłonęły swoje porcje mięsne w oka mgnieniu, jak to czynią każdego wieczora. Kiedy kończyłam myć gary po kolacji, usłyszałam odgłos wymiotów. Florida pod kuchennym stołem zwróciła większość posiłku. Zdarza się to czasem kiedy jedzą zbyt łapczywie ale w takiej sytuacji jest to tylko chwilowy zwrot, bo natychmiast treść zostaje ponownie wchłonięta. Nie tym razem.
Chcąc nie chcąc posprzątałam pod tym stołem i wróciłam na stanowisko przy zlewie. Ten wieczór okazał się baaardzo długi, albowiem do późnych godzin nocnych Rida kilka razy wymiotowała mi ogromnymi ilościami płynu konsystencji kisielu z rozbełtaną mączką. Zapach tej wydzieliny przypominał odór przetrawionego i zwróconego kału. Próba podania jej tabletki rozkurczowej (po konsultacji telefonicznej z moją wet-ką) skończyła się jej zwrotem. Florida nie przyjmowała żadnych pokarmów. Ale piła… Jak się potem okazało tylko po to by mieć czym wymiotować. We wtorek odmowa posiłku. Zapakowałam ją do samochodu i pojechałam do Kwilcza na prześwietlenie brzucha. Miałam wrażenie że coś ja zatkało bo cokolwiek weszło do paszczy, po chwili z niej wracało. RTG wykazało jakieś ciało obce w jelicie ale już bliżej niż dalej ”wyjścia”, więc Florida dostała w zastrzykach lek rozkurczowy, przeciwwymiotny, antybiotyk i coś na poprawę perystaltyki jelit. Kazali poczekać do czwartku i jeśli nic nie wydali, jeszcze raz przyjechać na prześwietlenie. W zaleceniach dostałam jeszcze podawać jej laktulozę na rozluźnienie kału. Niby dobry pomysł ale warunkiem podawania tego leku i rozluźnienia kału jest drożność jelit a ja zaczęłam się obawiać najgorszego … Do końca dnia nie jadła ale to mnie nie dziwiło – w końcu miała podrażniony i żołądek i jelita. Wymioty nie pojawiły się już ani w ten wtorek ani dnia następnego, kiedy to Florcia nawet pobiegała po ogrodzie za szyszką i ogólnie była dość wesoła. Posiłków nadal odmawiała, wodę piła bardzo oszczędnie. Przez te dwa i pół dnia (od poniedziałku wieczora do czwartku rano) nie oddała również stolca. No i schudła. A dokładniej się odwadniała coraz bardziej, bo czwartek był trzecim dniem kiedy nie przyjmowała nic doustnie. W czwartek 6 kwietnia od rana wróciła fala wymiotów, tym razem już żółcią również konsystencji kisielu. Florida słabła z godziny na godzinę. Pokładała się , zastygała w jednej pozycji jakby każdy ruch sprawiał jej ból. Szybki telefon do Kliniki dr Nowaka w Poznaniu, naświetliłam sytuację i po 20 minutach, w czasie których zdążyłam nakarmić starsze szczenięta oraz te 4 tygodniowe, wyjeżdżałam już do Poznania. Cokolwiek się nie działo, Florida wymagała nawodnienia. W klinice My Pet już na nas czekali. Od razu wykonane zostało USG i RTG jamy brzusznej. Obraz USG wskazywał wyraźnie ciało obce w jelitach i bardzo silne zagazowanie jelit. Objawy niedrożności. Nie było czasu na gdybanie, Florida trafiła na stół operacyjny. Zostawiłam ją w dobrych rękach. Musiałam wracać do domu bo przecież dzieci głodne… Suki karmiącej też nie mogę sobie zostawić nagle na kilka godzin bez ściągania pokarmu, bo będę miała następny problem. Gnałam więc do głodomorków (trasa z kliniki do domu to ok 100 km, jej pokonanie zajmuje mi od 1.15 do półtorej godziny w zależności od natężenia ruchu). Czekałam na wieści z kliniki. Miałam nadzieję że Florida będzie mogła zostać tam do jutra, żeby po zabiegu była pod okiem lekarza, niestety oni nie pracują całodobowo i po 20-stej dostałam telefon że dziewczyna jest po operacji i już się wybudziła i mam ja odebrać … W obawie że padnę ze zmęczenia w drodze powrotnej (kolejne 200 km przede mną) poprosiłam znajomą o towarzystwo w drodze tam i z powrotem, nie jako kierowca ale jako wentyl bezpieczeństwa co bym nie zasnęła za kółkiem. Razem jechało się raźniej a ja byłam już zmęczona. Do Poznania dotarłyśmy na 22-gą. Czekał na nas doktor Nowak we własnej osobie. Florida sama wyszła ze „szpitala”, machnęła nawet ogonkiem na nasz widok. Usiadłam i wysłuchałam wyroku. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Florida była zaczopowana ok 30 cm kołtunem sznurka (zabawka dla psów) wymieszanego z trawą . Czop ten przechodząc przez jelita spowodował ich podrażnienie i uszkodzenia, był na tyle szorstki i ostry że pociął jelito od wewnątrz, poniszczył kosmki jelitowe. Dodatkowo cały przewód pokarmowy był potwornie zagazowany , tak że jak ją otworzyli, to z wnętrza buchnęło jak z kotła cuchnącą wydzieliną. Badanie krwi wskazywało na ogólny stan zapalny organizmu i jego podtrucie, podwyższone parametry nerek i wątroby – większość z wykresu graficznego wyników na czerwono. Od Floridy czuć było z pyska zapach mocznika. Mimo tego Rida o własnych siłach pomaszerowała na trawnik, zrobiła siusiu i dopiero wracałyśmy do domu. Dotarłam przed północą. Noc z czwartku na piątek minęła spokojnie. Rida spała zaopatrzona w gustowny fartuszek i dodatkowo kołnierz, co by nie dłubała zębami przy wenflonie, ponieważ w piątek 7 kwietnia musiała się pojawić w Poznaniu na kontroli. Sądziłam że będzie to tylko kontrola USG i powrót do domu, niestety ze względu na podawane dożylnie leki i elektrolity oraz nawadnianie, musiała zostać w klinice do wieczora. Tak więc znowu powrót do domu i odbiór jej przed dwudziestą. Kolejne 400 km w dupie… Tym razem wieści przy odbiorze nie były tak dobre. Okazało się że w jamie brzusznej pojawił się krwisty płyn bakteriologiczny a to oznaczało że gdzieś są nieszczelne jelita. Ponadto nastąpiła atonia jelit – nie podjęły w ciągu tych 24 godzin po zabiegu pracy i zbierało się w nich bardzo dużo płynu. Florida dostała leki na poprawę perystaltyki a ja do domu dostałam kroplówkę żeby jej podać późno wieczorem i na rano – również dożylnie w formie kroplówki – metronidazol. Z powodu tego płynu zaistniała konieczność ponownego badania USG w sobotę, co dla mnie stanowiło poważny problem ze względu na termin porodu u Fantazji… Tym bardziej że w ubiegłym roku ciąża u Fanty skończyła się cesarką. Nauka nie pozwala jeszcze na teleportację, rozdwoić się nie rozdwoję …  Ściana … Z tego stresu i zmęczenia w głowie miałam tupot białych mew. W sytuacji bez wyjścia w jakiej się znalazłam z pomocą przyszły mi po raz kolejny dwie cudowne osoby, zupełnie obcy mi ludzie, którzy półtora roku temu kupili ode mnie psa. Zaoferowały swoją pomoc w dowiezieniu młodej do kliniki w Poznaniu.
W piątek wieczorem, kiedy wreszcie ogarnęłam całe psie towarzystwo i miałam czas żeby jej tą kroplówkę podłączyć (była godzina 23.30) okazało się że wenflon który miała założony, był uprzejmy się zapchać! Wszelkie próby przepłukania tego ustrojstwa kończyły się tym, że zawartość strzykawki którą miałam do udrożnienia wenflonu , rozbryzgiwała mi się na twarzy. Nie pomagało przekładanie Floridy z jednego boku na drugi, zmiana pozycji, łapa wyżej, łapa niżej … Po 20 minutach walki poddałam się. Nie dostała Florida tej kroplówki. Nie dostała również w sobotę wcześnie rano antybiotyku, dlatego już przed ósmą rano w towarzystwie Joli i Asi wyjeżdżała do kliniki, gdzie natychmiast po przyjeździe zmieniono jej wenflon na nowy i podano antybiotyk. O drugiej w nocy Florida po raz pierwszy po operacji się wypróżniła. Oddanie kału przypominało wystrzał z armaty wodnej po ciśnieniem, ale najważniejsze że jelita podjęły pracę.
Około 12-stej zadzwoniono do mnie z kliniki że sytuacja wygląda lepiej. Ilość płynu w jamie brzusznej się nie zwiększa a nawet wydaje się go być mniej niż dnia poprzedniego. Florida w dobrym nastroju. Dostała oczywiście kroplówkę z lekiem i do domu cały zestaw do „zjedzenia” na sobotę wieczór i niedzielę. W niedzielę rano zadzwonił do mnie osobiście dr Nowak który ją operował z pytaniem jak się dziewczyna czuje. W piątek i sobotę mimo że nie było go w klinice, był w stałym kontakcie telefonicznym z kliniką i monitorował stan Floridy. W rozmowie telefonicznej zalecił wprowadzenie posiłków płynnych oczywiście ale już bardziej kalorycznych, wysokobiałkowych. Małymi porcjami i często. Przygotowałam więc dla niej na cały dzień litrowe wiaderko szczenięcej kaszki z dodatkiem puszki dla rekonwalescentów, które przez cały dzień zjadła. Kupy po tych rarytasach nadal były bardzo rzadkie i z dużą ilością gazów, ale po południu dało się zaobserwować niewielkie zagęszczenie tego kału.
W poniedziałek (10 kwietnia) rano Florcia zaczęła interesować się fartuszkiem który nosiła, skubać gdzieś tam na podbrzuszu więc zdjęłam jej ten fartuch żeby zobaczyć co tam ją drażni. Okazało się że na podbrzuszu zastałam jeden wielki syf. Fartuch przyklejony do brzucha mazistą śmierdzącą wydzieliną, to wszystko posklejane z włosami zwisającymi z boków. Jednym słowem bagno. Fartuch do prania, Rida na ziemię, szare mydło , gazik i szorowanko. Okazało się że to nie ślimacząca się rana, tylko tak ze 2 cm od rany pod skórą czuć wyło (i widać) poduchę wypełnioną płynem, która jak się dotknęło palcem robiła „chlup chlup” i zawartość wydostawała się przez niezrośniętą ranę na zewnątrz. Ropa… Wycisnęłam co co się dało wycisnąć, umyłam ją jeszcze raz, zdezynfekowałam ranę, obcięłam włosy na całym podbrzuszu i bokach na króciutko tak by nic do tego szycia nie dosięgało, przykleiłam tampon w miejscu gdzie wydobywał się płyn i założyłam czysty fartuch. Przed dziesiątą Florida ponownie w towarzystwie Joli udała się do kliniki w Poznaniu na kontrolę. Badanie ogólne wykazało podwyższoną temperaturę. Pod kroplówką dostała dreszczy więc przerwano podawanie płynów. Usg wykazało zapalenie otrzewnej. Szybka konsultacja z doktorem, który tego dnia była na uczelni i decyzja o ponownym otwarciu. Operowana była do późnych godzin wieczornych. Po otwarciu okazało się że to nie jelita przepuszczają a bakterie sieje przetoka, która utworzyła sie na podskórzu przy ranie (na listwie mlecznej). To ta poduszka którą ja rano widziałam. Niestety bakterie które rozsiewały się po całym organizmie spowodowały stan zapalny trzustki. Wyniki krwi też gorsze… Rokowania po drugim zabiegi ostrożne…
Tej nocy nie odbierałam jej już ja, zabrała ją do siebie w Poznaniu Kasia Perz – córka Joli Perz. Przenocowała do wtorku i z rana ponownie zawiozła do kliniki, gdzie Florida otrzymała kolejne płyny, leki i elektrolity. Wszystko dożylnie. Taki cykl – rano odstawka do Kliniki, wieczorem odbiór i nocleg w Poznaniu powtarzał się aż do piątku. Kasia nie zraziła się nawet tym, że Rida nie przyzwyczajona do załatwiania potrzeb na smyczy nie chciała się pierwszego dnia załatwić na dworze i w nocy zalała jej pół kuchni. W czwartek badanie USG dało pozytywne wyniki. Stan Floridy się stabilizował. W Wielki Piątek Florcia została odwieziona przez Kasię z rana do Kliniki ( Kasia z jednodniowym opóźnieniem wracała do domu gotować Wielkanocne baby ) a ja już Floridę w godzinach popołudniowych odbierałam. Dziewczyna wybiegła ze „szpitala” radosna i merdająca ogonem, szalała z radości na mój widok. Kołnierz zastąpiliśmy fartuszkiem żeby było wygodniej w transporcie. Doktor pokazał mi jej wyniki krwi – już bardziej zieleniło się na wykresie. Zostałam przeszkolona jak przepłukiwać dren, który wystawał z brzucha, dostałam do domu przygotowaną odpowiednią mieszankę i jak powiedział doktor Nowak – wypis ze szpitala (a nie przepustkę na święta). Przez okres świąt Wielkanocnych kontynuowałam dietę zaczętą przez Kasię, Florida zjadła najpierw przygotowany specjalnie dla niej w garnuszku (który również dostałam do domu) dietetyczny posiłek z kurczaczkiem, ryżem i marchewką i selerem, a potem przez dwa dni w bardzo małych ilościach ale często pochłaniała gotowaną wołowinę z warzywami i ryżem. W lany poniedziałek przez cały dzień pochłonęła kilogram mięsa z dodatkami. Kupy w porządku, stałe, zbieralne, więc powoli zwiększałam jednorazową ilość posiłku zmniejszając ich częstotliwość. We wtorek na kontroli dreny zostały usunięte, zostały tylko szwy na brzuchu, których pozbyliśmy się dopiero w następnym tygodniu.
I tak oto panna Florida jakby to powiedzieć dosłownie – „uciekła spod kosy”. Z dnia na dzień apetyt rósł a dziewczyna powoli przestała straszyć wystającymi kośćmi. Młody silny organizm pozbierał się po tych ciężkich przejściach. A ponieważ skradła serducho opiekunki Kasi, która czuwała nad nią zaraz po operacji i woziła kudłaty zadek na kroplówki do Kliniki w Poznaniu, zapadła decyzja o zawiązaniu tej więzi na stałe 🙂 I tak Florida, nazywana przez Kasię i Jolę Florcią, stała się członkiem ich rodziny 🙂

23 sierpnia 2016

Dzieciaki Karmelkowe już dawno w swoich domkach 🙂 Mają już 4,5 miesiąca. Dręczę właścicieli o foty i czasem mi się udaje . Poniżej Florida, Furia(Flawia), Fabia i Falco. Czekam na resztę fot 🙂

IMG_5569 florida 4,5 mies14113928_1272556242755672_564368460_o IMG_1080
falco 3 mies

20.05.2016

Dni są tak wypełnione zajęciami przy szczeniętach (i nie tylko) że mam wrażenie że ktoś mi niepostrzeżenie ukradł ze dwa tygodnie z życiorysu. Karmelkowe dzieci są już po pierwszym szczepieniu, w przyszłym tygodniu zostaną zachipowane. I rosną. Ważą mniej więcej tyle co maja tygodni :))) Smoczki. Biegają równie szybko jak ja, gryzą po piętach, łapią za nogawki i kapcie, jedzą i lubią wszystko. Szaleją po wybiegu i cieszą się beztroskim życiem. Z tego miotu zwolnił mi się jeden piesek – Falk. Ze względu na niewielką przepuklinę pępkową nie może trafić do hodowli a takie właśnie miało być jego przeznaczenie. Tak więc jest dostępny dla osoby, która nie zamierza go rozmnażać.

Nowe zdjęcia w GALERII  miotu F.

IMG_1739 miot F 5 tyg

08 05 2016

Cztery i pół tygodnia… W tym wieku szczenięta same już jedzą (najbardziej smakuje im surowa wołowinka), załatwiają potrzeby fizjologiczne, bawią się między sobą, kradną mi miotły i szufelki, noszą zabawki, ściągają narzutę z tapczanu i niepostrzeżenie wbijają zęby ostre jak szpilki w piętę lub ścięgno Achillesa na przykład 🙂 Sama przyjemność. Za to są tak bardzo kontaktowe, że wystarczy zagadać do nich a już tłumnie biegną z ogonkami zadartymi w górę, tulą się i liżą po twarzy miękkimi futerkami muskając po policzkach. Wyglądają jak niedźwiadki i ważą też 🙂  Zapraszam do zapoznania się z aktualną GALERIĄ miotu F.

17 04 2016

Jedenaście dni temu przyszły na świat Karmelkowe dzieci. Dziś stają już na łapkach, chwiejnym krokiem zasuwają po kojcu o ile uda się złapać pion bo najczęściej kulają się z powodu ciążącego brzucha :). Nie wiem co Karmelka serwuje z biustu ale małe rosną jak na drożdżach. Po jedenastu dniach waga oscyluje między 1400 a 1600 gram!!! Kolosy 🙂 Wszystkie szczenięta są już zarezerwowane. Maluchy razem i z osobna można zobaczyć w GALERII MIOTU F.  Zapraszam 🙂

09.04.2016

Dwie doby na świecie i nic tylko jedzą i śpią, jedzą i śpią. A nawet powiedziałabym że częściej jedzą niż śpią bo Karmelkowy bar mleczny jest otwarty 24 h/dobę bez względu na niedziele i święta 🙂 Tak więc patrząc na te kluchy mam wrażenie że są szersze jak dłuższe :))). Jak je wczoraj ważyłam, dwa razy wagę sprawdzałam, bo pokazywała mi jakieś … 690 gram… 720 gram… A to znaczy że średni przyrost wagi kształtuje się na poziomie 150 gram. Rekordzista – piesek z niebieską obróżką, przed dwie doby przybrał 180 gram! Pełzają już bezbłędnie znajdując mamę w kojcu, gadają przez sen a nawet szczekają! Przy okazji ważenia zamieniłam już kordonkowe wstążeczki na obróżki. Zawsze czekam trzy – cztery dni a czasem nawet i tydzień by obroża pasowała na malutką szyjkę. Jakież było moje zdziwienie kiedy dwie (albo trzy) obroże musiałam już troszkę powiększyć…   W albumie miotu F nowe focie każdego z osobna. Takie selfie 🙂

IMG_0741 miot F 3 doba

07.04.2016

W dniu wczorajszym tj. 06.04.2016 w hodowli Czarne Wilki przyszły na świat szczenięta z miotu F. Szczęśliwi rodzice to Karmelka (Ornela in the Moonlight) i Mefisto (Meilo von El Dorado). Szóstka zdrowych, silnych i non stop głodnych szczeniąt. W miocie są trzy suczki czarno-brązowe i jedna czarna oraz dwóch panów czarno-brązowych.  Patrząc na wagę tych „kruszynek” nie dziwię się że Karmelka wyglądała jak słonica. Najmniejszy chłopczyk waży 530 gram, trójka po 540 gram i dwójka po 560 gram. Napracowała się dziewczyna wydając na świat te słodziaki 🙂 

IMG_0694 miot F pierwsza dobaZdjęcia z pierwszych godzin życia oraz pierwszego dnia spędzonego w towarzystwie mamy

TUTAJ