Miot M (2)

Owczarek staroniemiecki

19.11.2021

W dniu dzisiejszym (35 dzień ciąży) badanie USG potwierdziło ciążę mnogą u Oriny, choć tak na prawdę była to tylko formalność. Już od tygodnia gołym okiem było widać, że panna się „wypełnia” lub ‚równa” jak to czasem mówią hodowcy. Oznacza to nic innego jak zanik talii. Innym symptomem jest zmiana nastroju z zabawy na mizianko i wahania apetytu. Tak że formalności stało się zadość i mam czarno na białym że ciąża jest. Standardowo zrobiłam badanie progesteronu i podobnie jak u Gammy jest niepokojąco niski. Po konsultacji z dr Nowakiem u niej również został włączony Duphaston. Wapń dość nisko więc zaczynam podawać, fosfor w normie. Reszta parametrów (morfologia i biochemia) prawidłowo.

Jak już wcześniej wspominałam na etapie planów hodowlanych, ojcem szczeniąt jest młody, duży, czarny samiec, który po raz pierwszy został ojcem. Kiedy wypatrzyłam go sobie jako odpowiedniego partnera dla Oriny, nie miał nawet zrobionego prześwietlenia stawów.  Specjalnie dla mnie jego właścicielka wykonała wszystkie wymagane badania z DNA, DM i profilem reprodukcyjnym włącznie 🙂 Pierwsze krycie Blusa, pierwsze krycie Oriny, a to wszystko po niemal sześciu godzinach jazdy, bo odległość jaka nas dzieli to ponad 450 km 🙂 Zawsze w takich sytuacjach jest mały stresik (nie mylić z głodkiem), bo nie wiadomo czy partnerzy przypadną sobie do gustu , czy panna pozwoli na krycie i czy pies będzie umiał ją pokryć. A jak to wcale nie jest takie oczywiste. Na szczęście fakty przerosły moje oczekiwania i bez najmniejszego stresu za drugim razem doszło do pełnego krycia. Za drugim, ponieważ przy pierwszym podejściu emocje u chłopaka były tak silne, że zanim zdążył pomyśleć, już było „po ptakach”  🙂

W 35 dniu przy okazji badania USG, standardowo dodatkowe badanie krwi, poziom wapnia etc i … na wszelki wypadek progesteron. I zonk! Przy tak mnogiej ciąży, wartość progesteronu była w dolnej granicy, co najzwyczajniej mogło spowodować obumieranie tych cudownych kapsułek z nowym życiem. Tak więc po konsultacji d lekarzem, Orinie włączyłam progesteron w tabletkach. Kontrola co 10 dni – wszystko OK. Na 5 dni prze planowanym porodem po raz ostatni miałyśmy kontrolne USG i RTG. Podczas badania okazało się, że na wskutek ucisku przez któreś ze szczeniąt wewnątrz macicy, doszło do obrzęku górnej wargi sromowej i dodatkowo do wynaczynienia ścianki szyjki. Utworzył się taki pęcherz (cysta), który wyglądał jak pęcherz płodowy. Był tak duży, że w większości zamykał ujście kanału rodnego. Stanowiło to duże utrudnienie przy porodzie naturalnym, ponadto obawiałam się, że może pęknąć w trakcie przechodzenia szczeniąt przez kanał rodny i może dojść do krwawienia. A dzieci zapowiadały się bardzo duże, co było widać na RTG.  Tak więc zdecydowałam o cięciu cesarskim dla bezpieczeństwa Oriny i maluszków.

Szczenięta przyszły na świat w poniedziałek 13 grudnia (w moje urodziny) o godz. 14.00 . Jedenaście pięknych klusek z wagą urodzeniowa 490 g – 590 g . Dwie dziewczynki (czarna i bikolorek) i dziewiątka chłopaków (dwa bikolorki, reszta czarne). Poooszalała Orinka ! I tak w miocie mamy

MISSAE MAIRA   suczka bikolor (różowa obroża) FOTOGALERIA
MARISA    suczka czarna (żółta obroża) FOTOGALERIA
MERCURY    piesek bikolor (fioletowa obroża) FOTOGALERIA
MERLIN    piesek bikolor (brązowa obroża) FOTOGALERIA
MENTOR    piesek czarny (błękitna obroża) FOTOGALERIA
MARKQUIZ    piesek czarny (czarna obroża) FOTOGALERIA
MUSCAT    piesek czarny (czerwona obroża) FOTOGALERIA
MARSHAL    piesek czarny (granatowa obroża) FOTOGALERIA
MAESTRO    piesek czarny (turkusowa obroża) FOTOGALERIA
MAILO    piesek czarny (pomarańczowa obroża) FOTOGALERIA

MAX  piesek czarny  (bez obroży)  13,12.2021 – 18.12.2021 [*]

Cięcie bez komplikacji w linii białej. Po porodzie u Oriny utrzymywała się cały czas podwyższona temperatura (39.6 – 39.9). Po zabiegu może być dzień lub dwa wyższa, ale nie dłużej. Tym bardziej, że mleko pojawiło się u niej tak na dobre w 4 dobie, więc nie można tego nawet przypisać laktacji.  Przez trzy doby na moich barkach spoczywało karmienie szczeniąt butelką co godzinę, żeby nie pospadały na wadze. I tak właśnie było – szczenięta pięknie przybierały.

W trzeciej dobie zaniepokoił mnie fakt pojawienia się u niektórych luźnego kału ze specyficznym nieprzyjemnym zapachem. Włączyłam Orinie dodatkowo probiotyk i nieustannie zbijałam temperaturę , w obawie o wystąpienie zespołu toksycznego mleka. Niestety biegunka „rozsiała” się po szczeniętach,  zaczęły tracić apetyt i masę. Włączyłam nawadnianie podskórne glukozą i lek na biegunkę. Mimo podjętych przeze mnie kroków, jedno ze szczeniąt niebezpiecznie szybko traciło cenne gramy, było coraz słabsze, przestało jeść. Dwójka innych niby jadła, ale nie było przyrostu masy ciała, i jeszcze inna dwójka jadła, przybierała mimo biegunki. Był to piątek przed świętami Bożego Narodzenia. Klinika w Poznaniu, w której szczenięta przyszły na świat, zaoferowała pomoc w nawadnianiu i sondowaniu najsłabszego maluszka. Jedyna szansa na przeżycie… No to pojechałam. Zmęczona po tych trzech nieprzespanych nocach masakrycznie, ledwie dojechałam do Poznania. Zostawiłam tą piątkę dzieciaczków w dobrych rękach (tak mi się wydawało…) i wróciłam do domu, do szóstki pozostałych. Wśród nich miałam jednego chłopca (brązowa obróżka), który wieczorem nie chciał już jeść. Nie umiem założyć sondy do żołądka, więc nie pozostało mi nic innego jak karmić go mlekiem modyfikowanym co godzinę po ok.5 ml strzykawką insulinową do pyszczka. Siedziałam z nim całą noc (kolejna nieprzespana), wkładałam palec do pyska żeby go lekko otworzyć i z boku podawałam po kropelce pokarm czekając za każdym razem, aż z wielkim wysiłkiem go połknie. Przy takim karmieniu jest duże ryzyko zachłyśnięcia, kiedy szczenię nie ma odruchu łykania podawanego pokarmu. Cieszył mnie każdy gram, którego udało się nie stracić w ciągu doby. A jak waga powoli drgnęła w górę, to był ogromny sukces. Po trzech dniach i nocach takiego karmienia, Merlin (tak ma na imię) odzyskał siły na tyle, że podjął cyca. Odetchnęłam .…

Szczenięta miałam odebrać z kliniki następnego dnia rano, jednak doktor zadzwonił do mnie, kiedy ruszałam do Poznania, że mogę po nie przyjechać pod koniec pracy kliniki (15-16). Tak tez zrobiłam. Stan, w jakim odebrałam maluszki, był dla mnie szokujący. Jedno szczenię (piesek bez obroży) z temperaturą 39,2 , reagujący krzykiem na każdy dotyk, wyprężony w bólu , z dziwnym pęcherzem (wybroczyną) na brzuchu w kolorze fioletowym, z kolką (zagazowany). Po powrocie do domu, to właśnie szczenię, do późnych godzin nocnych było w centrum mojej uwagi. Udało się obniżyć temperaturę chłodnymi okładami, espumisan na rozładowanie gazów, kąpiele po bieżącą wodą plus masaże brzuszka – te trwające kilka godzin zabiegi przyniosły efekt i maluszek wyczerpany usnął… Potem w czasie snu pojawiła się u niego krwista kupa … Nad ranem, leżąc zawinięty w beciku przy mojej głowie odszedł …  Chyba nie cierpiał już bo spał, zasnął na zawsze L

Z pozostałej czwórki, w dniu odbioru piesek ze sznureczkową obrożą wyglądał jak balon (taki był przekarmiony), bardzo tkliwy, wyraźnie unikający dotyku. Pozostała trójka przeładowana pokarmem do tego stopnia, że dopiero po 12 godzinach zainteresowały się jedzeniem. U żółtej dziewczynki silne ślinienie, niedomknięty pyszczek z lekko wysuniętym językiem, po prawej stronie na brzuszku jakby miejsce po wkłuciu (??) z obrzękiem, który po 3 dniach okazał się być ropniem. Pomarańczowy i fioletowy piesek z podobnymi objawami obrzęków ropnych na brzuszkach, u fioletowego pieska dodatkowo pojawiła się bulwa wielkości orzecha włoskiego na grzbiecie w miejscu gdzie wbijana była igła do nawadniania (dziura i strup po bardzo grubej igle). Jak się okazało utworzył się tam ropień, którego trzeba było przekłuć i oczyścić, podobnie jak ropnie na brzuszkach u żółtej dziewczynki i pomarańczowego pieska. Podczas tych zabiegów pobrany został wymaz z rany (ropnia) i wysłany na posiew. W najgorszym stanie nadal pozostawał piesek ze sznureczkową obróżką, u którego na całym korpusie utworzył się jakby pancerz. Dzień po dniu na jego brzuchu i klatce piersiowej postępowały zmiany chorobowe – ropne wysięki w podskórzu, które miejscami otwierały się i ropa wylewała się na zewnątrz (na klatce piersiowej), a w innym miejscu jak np. na brzuchu w okolicach siusiaka tworzyły przetoki, oddzielając skórę od ciała. Ta skóra wskutek bakterii ulegała martwicy, i nadszedł taki dzień, kiedy podniosłam maluszka z jego legowiska, a skóra została na ręczniku …

Maestro (takie imię dostał ten mały bohater), musiał być nawadniany (dwukrotnie miał zakładany wenflon, który utrzymywał się ok. 24 h). To ustrojstwo było większe od jego łapki. Jak dr Radek wkłuł się w tą żyłkę jak niteczka – nie mam pojęcia. Dużo nam to dało, ponieważ dla zatrutego bakterią organizmu, istotne jest nawadnianie. Mały miał tak wielką wolę życia i taką tolerancję mimo bólu, że aż niewiarygodne. Każdy mój dotyk, każde karmienie (na szczęście apetyt dopisywał), każda pielęgnacja ran, był dla niego wielkim cierpieniem. Ciałko obdarte ze skóry musiałam kilka razy dziennie przemywać rivanolem, spryskiwać sprayem o nazwie chitopan, i na to nakładać opatrunki z parafiną i srebrem (taką siateczkę) albo opatrunki hydrożelowe, które utrzymywały wilgotność tkanek i zabezpieczały przez zakażeniem. Problemem było załatwianie potrzeb fizjologicznych, ponieważ okolica, którą należy u szczenięcia masować by pobudzić jelita i pęcherz do pracy, była jedną wielka raną. A tu pojawił się problem z wypróżnianiem. Dzień bez kupy, drugi… trzeciego dnia zaczęłam się niepokoić. Pomogła lewatywa z ciekłej parafiny i glicerynowy czopek (a dokładnie ¼ czopka). Na kolanie szyłam dla niego z różnych materiałów kubraczki zabezpieczające brzuszek (na wzór kubraczka dla zwierząt po zabiegach), bawełniane, elastyczne – różnie. Najlepiej sprawdził się kubraczek z mojej starej bawełnianej podkoszulki, bo był delikatny, dopasowany i ciągnący, co nie ograniczało jego ruchów, kiedy próbował pełzać. Zmiany musiały być często, bo coraz częściej udawało się samodzielnie oddać mocz, co powodowało że kubraczek robił się mokry, a mocz na żywą ranę to średnia przyjemność.

Po 7 dniach podawania Linco (od 17.12 do 23.12) i 5 dniach Biotylu (17-23.12) biegunka została opanowana, natomiast te wszystkie ogniska zapalne były wciąż bardzo aktywne. Trochę po omacku to leczenie, bo nie było jeszcze wyniku posiewu, ale zdecydowaliśmy z doktorem , że podamy mu przez 7 dni antybiotyk, którego tak małe szczenię nie powinno dostać ze względu na możliwość zaburzenia rozwoju chrząstek, ale w tym przypadku decyzja brzmiała –                WÓZ ALBO PRZEWÓZ… A ponieważ zastrzyki podawane były domięśniowo a ja tego nie potrafię zrobić, tym bardziej  że  tych mięśni u niego w pośladkach to trzeba było szukać, przez tydzień (w tym Święta Bożego Narodzenia) jeździliśmy na zastrzyki do cioci Kasi do Kwilcza.

Dodatkowo Maestro cały czas był wspomagany przez dr Prokopa homeopatycznie i pewnie jeszcze trochę ta terapia będzie trwała, żeby zabezpieczyć ten jego kościec przy gwałtownym wzroście. Zobaczymy. Tym będę się martwic później. Jakby tego było mało, jedno z ognisk ropnych usytuowało się w okolicy prawego oka. W Wigilię, podczas codziennej pielęgnacji i przytulasków, zareagował piskiem na dotyk w okolicy prawej strony pyszczka. Zauważyłam że ma lekko opuchniętą tą stronę (cały oczodół). Oczka były jeszcze zamknięte. Obrzęk stopniowo zwiększał się aż do momentu kiedy 27 grudnia oczko musiało się „rozszczelnić” bo z kącika zaczęła wypływać ropa…  Nie kropelka, nie śpioszek … ropa ciekła ciurkiem. Delikatnie uciskając starałam się oczyścić tą przetokę, żeby jak najwięcej wypłynęło. Przyniosło mu to ogromną ulgę. Po otwarciu powieki moim oczom ukazał się straszny widok – nie było tam źrenicy, tylko zamglona różowa tkanka. Byłam pewna, że oko zostało uszkodzone. Kiedy 31 grudnia dotarł wynik wymazu, dobraliśmy krople do oczu, na które bakteria , którą wyhodowano była wrażliwa, i zaczął się proces gojenia oczka. Powoli, z dnia na dzień, obrzęk zmniejszał się aż do momentu, kiedy ta różowa tkanka cofnęła się pod górną powiekę i ukazało się niebieskie oczko. Nadal zakrapiam mu dwa razy dziennie, jest dużo lepiej, ale jeszcze nie idealnie. Antybiogram wskazał też na lek (sulfonamid), który niszczy ową bakterię, a który jest w formie syropu. Ufff, to dobra wiadomość, ponieważ nie będzie musiał dostawać kolejnej partii zastrzyków, tylko syropek dwa razy dziennie strzykawką do pyska. Codziennie rano aktualizacja wagi, żeby odpowiednio dobrać dawkę. A korekta jest bardzo potrzebna, ponieważ Maestro, dziś, mając prawie 4 tygodnie, przekroczył wagę 2 kg J  Pozostała trójka szczeniąt, u których wystąpiły ropne zmiany też oczywiście piła syropek, żeby to paskudztwo skutecznie wytępić. U nich kuracja trwała 10 dni, u Maestro pociągniemy 3 tygodnie dla pewności.

Dziś skóra na brzuszku jest praktycznie odnowiona, zostało może ok. 5% z tego bo było na początku. Dziś też po raz pierwszy (a próbowałam już od dwóch dni) udało mi się zostawić małego pacjenta z resztą rodzeństwa we wspólnym kojcu (do tej pory mieszkał sam). Wagowo dogonił rodzeństwo, więc czas na kolejny etap rozwoju, pod  moim nadzorem oczywiście. Pozostałe szczenięta przestały interesować się tym jego brzuszkiem (wcześniej wabił je zapach ran i mimo opatrunku i fartuszka, usilnie próbowały się do nich dostać ).

Maluszki są już po pierwszym odrobaczeniu. Od kilku dni wprowadzam stopniowo miseczkę, tak więc era smoczka i butelki poszła w niepamięć. Pijemy już samodzielnie mleczko z misek, a już za chwileczkę wjedzie rozmoczona karma. Maluchy ząbkują już, więc dostały też zabawki do memlania. Jeśli Maestro zaaklimatyzuje się u rodzeństwa, zlikwiduję to jego M1 i będę mogła powiększyć im kojec do pełnego rozmiaru.

Przespane noce w całości nadal pozostają w sferze marzeń. O ile już nie muszę co 2 godziny karmić Mistrza, o tyle Orina nie wytrzymuje 6-7 godzin bez karmienia, więc jedna pobudka w nocy, nadal funkcjonuje. Najczęściej w okolicach godziny 3-4 nad ranem.

GALERIA MIOTU M(2)