Owczarek niemiecki długowłosy
Miot K (2)
06 wrzesień 2021
Dlaczego ??? Gdzie popełniłam błąd? Co przeoczyłam? Zadaję sobie te pytania i wiem, że nie uzyskam na nie odpowiedzi. Chciałabym jak zwykle dzieląc się z Wami wieścią o narodzinach szczeniąt w hodowli, cieszyć się i być dumną, jednak tym razem radość przeplata się z bólem i żalem …
Ciąża u Pumy przebiegała prawidłowo. Kilkukrotne USG nie wykazywało żadnych nieprawidłowości. Badanie krwi w ostatnim trymestrze wypadło rewelacyjnie. Progesteron też w normie. Dzieci rozwijały się prawidłowo. W sobotę 04.09 od rana Puma już była niespokojna, zaczęła szykować sobie gniazdo, odmówiła posiłku. Po 16.00 w pokoju, gdzie odpoczywała odeszły jej wody. Odeszły to mało powiedziane – zalała pokój tymi wodami, i co mnie bardzo zaniepokoiło – wody były zielone. Około 16.30 pojawiły się pierwsze bóle parte. O 19.00 urodziło się pierwsze szczenię o wadze 590 gram (!), niestety martwe. Po tak długim czasie wypierania malucha, raczej nie spodziewałam się, że będzie żyło. Od pierwszych chwil poród był dla Pumy bardzo męczący, gdyż psie dziecko rodziło się bez pęcherza. W przeciągu kolejnych 20 minut przyszła na świat dziewczynka (żółta obroża) z wagą urodzeniową 580 gram! Dwie godziny odpoczynku i następne martwe dziecko… (waga ponownie 580 gram). O ile pierwsze szczenię podczas zbyt długiego przechodzenia przez kanał rodny po rozerwaniu pęcherza płodowego mogło się udusić, o tyle drugi maluszek musiał odejść już kilka godzin wcześniej, gdyż jego ciałko było już zesztywniałe Kolejne szczenię – dziewczynka urodziła się tuż przed 23.00 z wagą smoczą (630 gram!). Nałykała się troszkę wód płodowych, ale taki problem to żaden problem. Chwila wspomagania w oddychaniu plus solarium rozgrzewające w temp. powyżej 30 stopni i po 15 minutach mała już szukała cyca
Tu nastąpiła długa cisza trwająca 4 godziny, podczas której nie pojawiły się żadne skurcze, Puma nawet przysypiała. Wiedziałam że to nie koniec, ponieważ brzuchol nadal był spory, a na USG było widać nie mniej niż 6 szczeniąt. Podałam jej zastrzyk wspomagający skurcze i już po 10 minutach takowe się pojawiły – czyli została wznowiona akcja porodowa. W napięciu oczekiwałam na kolejny cud narodzin, który … nie nastąpił. Niedziela, noc – godzina 3.30. Mój wet. na urlopie. W pobliżu brak kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc. Musiałam czekać do rana. Skurcze porodowe pojawiały się u Pumy systematycznie, jednakże bezskutecznie. O szóstej rano zadzwoniłam do znajomego, który również ma hodowlę z prośbą o kontakt do ich weterynarza, o którym wcześniej mi opowiadał i polecał. Zaanonsowana przez niego, już przed 9 rano byłam z Pumą w Kościanie (90 km ode mnie). Szybkie USG, na którym znaleźliśmy jeszcze 3 szczenięta – żadne serduszko już nie biło L Natychmiast na stół. W zasadzie cesarskie cięcie zostało wykonane żeby ratować matkę, bo szczenięta które dr wyciągnął, już zakażały jej organizm. Jedno z nich utknęło w szyjce macicy tak, że trudno je było wydobyć (ono zablokowało akcje porodową). Cała trójka martwych płodów była bardzo dużych rozmiarów – poprosiłam o zważenie największego z nich – miał 720 gram! Nie było opcji, żeby urodził się naturalnie…. Ostatnie szczenię (czwarte), które doktor wyciągnął spod samego serduszka chyba (z samego końca rogu macicy) żyło – była to dziewczynka z wagą urodzeniowa 650 gram! Malutka dostała czerwoną obróżkę i szukam dla niej jakiegoś specjalnego imienia. Miała dużo szczęścia…
Szczenięta, zarówno te, które urodziły się w domu, jak i te, które zostały wyciągnięte podczas cesarki, były całkowicie rozwinięte (ciąża donoszona). Wykluczyliśmy więc zbyt niski progesteron, który mógłby spowodować obumieranie płodów. Dlaczego więc przedwcześnie (zanim zaczęła się akcja porodowa) odkleiły się łożyska powodując śmierć płodów? Tego się już nie dowiem.
Rana po cesarskim cięciu została pięknie (powiedziałabym artystycznie) zaszyta. Patrząc na pracę doktora podziwiałam jego precyzję. Puma zaraz po zabiegu zaczęła się wybudzać. Dokończyliśmy kroplówkę i po 11.00 wracałyśmy już do domu. Do wieczora Puma źle się czuła – raz że obolała po zabiegu, dwa że chyba podtruta tymi łożyskami, które zdążyła zjeść. Nie chciała jeść, dużo piła i wymiotowała, przy okazji zwracając pukle kłaków, które też przy okazji porodu połknęła. Ciężki to był dzień. Wieczorem jeszcze druga kroplówka wzmacniająca, a o 2 w nocy dałam jej garść rozmoczonej karmy. Zjadła chętnie i do rana wymioty już się nie pojawiły. Rano kolejna porcja (mała) jedzenia – już bez sensacji. Podałam leki p/bólowe, które przy okazji obniżyły też podwyższoną temperaturę. Po południu samopoczucie Pumy zdecydowanie się poprawiło. Wyjście na siusiu nie było już „za karę”, ogonek już podniosła wyżej i przebiegła się z resztą stada po ogrodzie. Będzie dobrze !
Dzieci non stop śpią. Żywią się chyba energią słoneczną bo nie widzę (ani nie słyszę) żeby wisiały przy barze mlecznym, a przez dobę każde z nich przybrała po 20 gram! Jedzą jakoś po kryjomu Puma jest bardzo troskliwa mamą, bardzo ostrożną i delikatną. Po pierwszych godzinach po cesarce, kiedy źle się czuła i nie chciała nawet do dzieci wejść nakarmić, teraz niechętnie od nich wychodzi. Zmienia tylko strony (raz leży na lewym boku, raz na prawym). Rana pooperacyjna jest sucha i czysta i absolutnie nie przeszkadza ani jej, ani dzieciom.
Trzykrotna już kąpiel Pumy nie usunęła z jej sierści zielonego koloru, którym ubrudziła się podczas porodu. Nigdy wcześniej nie miałam takiej sytuacji. Owszem, czasem zdarza się, że przy którymś szczenięciu wody są lekko zazielenione, ale jedno- czy dwukrotne „pranie” suczki po porodzie usuwa całkowicie te zanieczyszczenia. Nie tym razem.
W miocie są trzy suczki. Otrzymały imiona :
KHALEESI (żółta obroża) FOTOGALERIA
KARISHA (pomarańczowa obroża) FOTOGALERIA
KASJOPEYA (czerwona obroża) ur. 05.09.2021 ⴕ 07.09.2021
08 września 2021
Dzień z życia Hodowcy …
Kontrolne ważenie szczeniąt we wtorek rano i niepokojący spadek masy ciała o 20 gram u czerwonej panienki. Podstawiłam ją do cyca – nie była zainteresowana. Już było wiadomo że coś jest nie tak. Kasjopeya (tak dostała na imię gwiazdeczka urodzona z cesarskiego cięcia) była osowiała, zaczęła też co jakiś czas popłakiwać jakby przez sen. Kiedy ją rozbudzałam, uspokajała się. Sprawdziłam temperaturę ciała – miała lekko obniżoną. Natychmiast skontaktowałam się z moim doktorem. Podejrzewałam zachłystowe zapalenie płuc, ponieważ poprzedniego ranka, malutka mocno się przy karmieniu zalała. Dałam jej lek p/zapalny, nawodniłam podskórnie glukozą, a po pozostałe leki musiałam jechać do Pniew (30 km). Obróciłam błyskawicznie w tą i z powrotem i już o 10.30 malusia dostała wszystkie leki, jakie doktor zalecił. Przez cały dzień, co 2 godziny, podawałam jej podskórnie płyny wzmacniające. Co 2 godziny też karmiłam strzykawką. Specjalnie ściągnęłam koleżankę, żeby mi pokazała jak podawać pokarm przez sondę prosto do żołądka. Kasjopeya raz miałam wrażenie że odzyskiwała siły, za chwile znów opadała z nich lejąc mi się przez dłonie. Cały czas popiskiwała, pomrukiwała, czasem jakby stękała. Po południu w kupie pojawiła się krew… To był tak na prawdę początek końca. Jej stan pogarszał się z godziny na godzinę. Kiedy zabierałam ją od Pumy by nie wylizywała jej, skoro kał jest „skażony”, Puma wstała od pozostałej dwójki, podeszła do mnie, wylizała jej główkę i pychol i wróciła na swoje miejsce. Ona się z nią żegnała…
Resztę wieczoru spędziłam na doglądaniu Gwiazdeczki. Po którymś karmieniu chyba odrobina pokarmu wpadła nie tam gdzie trzeba, bo mała zaczęła mieć problem z oddychaniem i wyraźnie osłabła. Zastosowałam masaż serca na zmianę z wtłaczaniem jej do płuc powietrza przez około 20 minut. Pomogło, oddech się wyrównał i malusia zasnęła. Śniła pewnie o bezkresnych łąkach i maminym cycu, którego tak krótko miała możliwość doświadczyć, jej łapki drgały co chwilę a języczek pracował jak przy piciu mleka. Kładąc się spać położyłam ją sobie koło głowy w beciku, jaki robi się niemowlakom, z prywatnym niezależnym ogrzewaniem od spodu (termofor) , żeby nasłuchiwać jak oddycha. Przysnęłam. Po 23.00 -ciej otworzyłam oczy, zajrzałam do becika i zamarłam. Mała Gwiazdeczka zgasła… Była jeszcze ciepła, wyglądała jakby spała. Co mnie wyrwało po półtorej godziny ze snu po ciężkim dniu? Zapewne Anioł, który zabierał Jej duszę do psiego nieba …
Kasjopeya dołączyła do piątki swojego rodzeństwa. Bezsilność w takich sytuacjach jest przytłaczająca. Nadzieja zawsze umiera ostatnia, ale świadomość faktu, że nic nie mogę zrobić tylko czekać i patrzeć jak odchodzi dziecko, które powołałam do życia, jest jak powolne wbijanie szpilki w serce.
Sekcja zwłok malutkiej wykonana w 9 godzin po jej odejściu wykazała, że przyczyną śmierci była posocznica (sepsa). Musiało dojść do zakażenia skażonymi wodami płodowymi w trakcie cesarskiego cięcia.
18 wrzesień 2021
Siostry wcale nie bliźniaczki skończyły dziś dwa tygodnie. Trochę z przerażeniem patrzę jak błyskawicznie rosną, jednak porównałam sobie wagi Werony i Wheyli (też były tylko we dwie) i okazało się, że wagi w drugim tygodniu były podobne. Co prawda panny „W” przyrastały po równo, natomiast panny „K” w szóstej dobie życia zróżnicowały się wagowo (Khalessi jest wyraźnie większa i cięższa). Na chwilę obecną to niemal 300 gram, z tendencją rosnącą. I nie jest to kwestia częstotliwości jedzenia, bo jedzą prawie zawsze razem. No chyba że Karisha ma słabszy zawór ssący …
Napisałam celowo nie bliźniaczki, gdyż oprócz wielkości i wagi, już teraz różnią się usposobieniem. Khalessi to taka „Zosia Samosia”. Sama śpi, nie szuka towarzystwa siostry, sama (i pierwsza!) pcha się do cyca, głaskanie jej i pieszczoty to tylko jak ma ochotę, a jak nie ma, to tak śmiesznie otwiera pyszczek, jakby chciała mnie ugryźć 🙂 Potrafi robić uniki przy dotyku, o noszeniu jej nie wspomnę. Jest taka bardzo niezależna. Oczywiście ja się nie poddaję i ćwiczymy uparcie tą wstrętną socjalizację 😉 Karisha zaś to totalne przeciwieństwo. Uwielbia być drapana i głaskana, mruczy, gdy smyram ją za uszkiem, wtula we mnie, kiedy wezmę na ręce i uwielbia spać. Można ją przekładać z miejsca na miejsce, obracać – tylko przeciągnie się i śpi dalej. To będzie pieszczoch nad pieszczochy.
Dziewczynki mają już otwarte oczka, powoli pojawiają się pierwsze próby pionizacji, co uwierzcie mi, przy tej wadze słoniowej, wcale nie jest łatwe. Waga Khalessi w 2 tygodniu – 1870 gram, Karisha – 1570 gram.
Szwy zewnętrzne u Pumy wyciągnęłam – rana pięknie zagojona. Sucha, czysta, mimo że troszkę nam już co niektóre nitki pozarastały skórą i trzeba było je powyciągać. Ale Mamcia dzielnie znosiła te moje zabiegi. A że jak już lekko ślepa, inne bryle musiałam założyć, ręce się trzęsą a tu skalpel ostry jak brzytwa … ech… Chyba czas zainwestować w opaskę z latarką i lupą 🙂
28.09.2021
W sobotę 25 września , Khalessi & Karisha skończyły trzy tygodnie. Zgodnie z harmonogramem zostały pierwszy raz odrobaczone. Ukończenie trzech tygodni to także kolejny wielki krok w dorosłość – wprowadzamy pokarm z miseczki. Na razie płynny – mleko zastępcze żeby dopchać brzuszki, bo mimo że Puma nie szczędzi pokarmu dla dzieci, zjadłoby się więcej. Dziewczynki zaczynaja tez stawiać pierwsze kroki. Póki co ciężkie dupska często ciągną jeszcze na boki, ale nie poddają się i próbują again & again 🙂 A waga słuszna zwłaszcza u Khalessi – w trzecim tygodniu 2.700 (!). Jej przewaga wagowa się zwiększa – Karisha w tym samym czasie 2070. Zobaczymy czy nadal ten odstęp będzie się utrzymywał, kiedy przejdą już na żywienie stałe. Aż sama jestem ciekawa.
Dziewczynki zaczynają się też bawić ze sobą i ze mną. Podgryzają, machają ogonkami, szczekają (!) Zwiedzają już śmiało cały swój kojec, potrafią wejść do łóżeczka ( i pod nie też). dostały już pierwsze zabawki, bo widziałam że ciągają kocyk. Tak że pojawiła się chęć gryzienia. W końcu zęby już są 🙂
W poniedziałek (wczoraj) koło południa odnotowałam u Karishy spadek aktywności, słabszy apetyt i jakby osowiałość. A po jedzeniu kiedy położyłam ją do łóżeczka, zaczęła drżeć, jakby było jej zimno. Natychmiast zmierzyłam temperaturę – była w normie. Zaniepokojona zapakowałam obie panny do transportera i pojechaliśmy do doktora, gdzie malutka została dokładnie zbadana, doktor przyłożył głowicę USG do brzuszka, obejrzał narządy wewnętrzne i pęcherz. Mokra okolica sromu wskazuje na jakąś infekcję układu moczowego – wygląda jakby się malusia podziębiła. I rzeczywiście mogło tak być, ponieważ w sobotę , przy rutynowej kontroli znalazłam Karishę śpiącą na płytkach (Puma musiała rozkopać) w dodatku było tam nasiusiane, więc młoda spała na mokrym. Doktor zaaplikował lek p/ bólowy i p/zapalny oraz zalecił na 5 dni Synulox. Po podaniu leków, stan Karishy natychmiast wrócił do normy, wrócił apetyt i normalne oddawanie moczu. grunt to szybka reakcja 🙂
02.10.2021
Cztery tygodnie za nami. Z pokoju coraz częściej słychać „psie” odgłosy – szczekanie, warczenie, tarmoszenie pluszaków ( w tym świetna jest Khalessi). Dziewczynki chodzą już dużo stabilniej , próbują bawić się na siedząco czy stojąco. Dostały nową partię większych pluszowych zabawek, które jak się okazuje są świetne do mordowania. Tarmoszą je jak rasowi zabójcy 🙂 Uczymy się kontaktu z człowiekiem (znaczy ze mną), buziaczki na porządku dziennym, gryzienie rąk, ciąganie rękawów, odgryzanie ucha – to taki codzienny rytuał. Dokarmiam je tez już systematycznie co 2 posiłek, bo coś mi się zdaje że mamcia Puma pięć tygodni i koniec z karmieniem, bo już teraz dupsko ją parzy jak ma wejść do kojca. Już ogród ważniejszy.
Khalessi cały czas zwiększa dystans wagowy od pomiędzy sobą a siostrą. W czwartym tygodniu różnica pomiędzy nimi wynosi już 660 gram. Waga Khalessi – 3390 gram, Karishy 2730 gram. Mała diablica wykorzystuje tą swoją przewagę – łapie siostrę za kark albo ogon i szarpie. I wcale jej nie przeszkadza że tamta piszczy. Oj, zbój z niej rośnie.
Dziś był piękny dzień, więc panny zaliczyły pierwszy w swoim życiu spacer po zielonej trawce. Khalessi zdecydowanie odważniejsza, ciekawska i bardziej mobilna. Karisha to jeszcze taki ciapek.
08.10.2021
Jutro pięć tygodni. Dziewczynki rosną w oczach – jutro będą zważone. Wyglądają jak pączusie w maśle, na maminym cycu ale od poniedziałku już też na mleku modyfikowanym dodatkowo. Od czasu do czasu wpadnie wołowinka. Po infekcji u Karishy nie ma śladu. Chciałoby się powiedzieć pełnia szczęścia i sielanka … Nie do końca.
Wg zaleceń doktora 5 dni dostawała Synulox, za co mnie szczerze nie cierpi. Pracuję teraz nad odrobieniem zaufania, żeby moja ręka kojarzyła się jej nie tylko z zastrzykiem. Powoli do przodu. Po odczekaniu kolejnych kilku dni po kuracji, dziewczynki w poniedziałek 04.10 dostały wg kalendarza pierwszą szczepionkę – Parvo C. Wszystko super, ale … następnego dnia rano Karisha znów osowiała, bez apetytu. Temperatura w normie. Dużo nie myśląc pojechałam z Nią do miejscowego weta, żeby ja osłuchał, obejrzał, zajrzał tu i ówdzie. Nic, wszystko w porządku. Czy to wynik szczepienia? Na to wyglądało. Mała dostała tylko pyralginę i miałam jechać do domu i obserwować czy cos dalej się będzie działo, ale pomyślałam sobie, że zrobię jej badanie krwi. Tak, profilaktycznie. Wynik morfologii był dla mnie co najmniej zaskakujący. To, że białe krwinki w wyniku stanu zapalnego były podwyższone, to akurat mnie nie dziwi ale … anemia? Skąd? Dla sprawdzenia zrobiłam też to samo badanie u Khalessi – i kolejne zaskoczenie – identyczne wyniki. Zarówno morfologii (jakbym powtórzyła badanie u Karishy) jak i biohemii. Jeszcze tego samego dnia dziewczynkom została wdrożona homeopatia i kontrolne badanie za dwa dni. Mogło mieć na to wpływ szczepienie, ale bardziej obstawiam raczej „smród”, który ciągnie się za nimi od porodu… Nigdy wcześniej nie robiłam badań krwi u tak małych szczeniąt – nie było takiej potrzeby. Teraz w sumie też nie zauważyłam nic niepokojącego, może jedynie czasem zastanawiało mnie, dlaczego od czasu do czasu mimo braku upałów, zdarza im się dyszeć.
Kolejne badanie po dwóch dniach u Karischy, wypadło nie lepiej niż poprzednie, jedynie co, to zniknął stan zapalny i te parametry wróciły do normy. Skonsultowałam te wyniki z dr Dogońskim. Potwierdził, że może to być po szczepieniu, może być jakiś proces bakteryjny, toczący się od czasu porodu, który powoduje „uciekanie” czerwonych krwinek. Zalecił zrobić rozmaz krwi i zbadać poziom żelaza przy kolejnej kontroli – w sobotę. Tym razem u obydwu panienek. Tak więc jutro zobaczymy. Zawsze powtarza, że leczymy pacjenta a nie jego wyniki, więc póki co, nie mam panikować, ale być czujna. No to jestem. Zaglądam tam do nich co chwilka, podaje homeopatię, do diety wprowadziłam surowe mięsko i rozmoczoną karmę plus dodatkowo suplement diety firmy Pokusa – tak zwana „krew w proszku” choć to akurat w tabletkach. Codziennie dostają też bombę witaminową w postaci żółtka i o dziwo po tym wszystkim nie mają sraczek! Jedzą chętnie, bawią się ze sobą i ze mną też, wychodzimy na ogród na wietrzenie, witaminka D3 się przyda 🙂
16.10.2021
Szósteczka 🙂 Tylko i aż.
Zeszłotygodniowe badanie krwi (rozmaz) przyniosło informację, że we krwi znajdują się liczne echinocyty oraz sferocyty, obecna jest mikrocytoza, anizocytoza. Tak bardziej po ludzku oznacza to, że faktycznie jest więcej krwinek czerwonych (RBC) aniżeli wychodzi w badaniu maszynowym, jednak część tych krwinek jest jakby „uszkodzona”, co powoduje, że nie spełniają swojej roli w organizmie. W połowie tygodnia badałam też poziom żelaza, albumin, globulin (i ich stosunek do siebie), parametry wątrobowe – tu jest Ok. Zalecono podanie żelaza (FERRUM LEK) w formie iniekcji domięśniowej co 3 dni. Dziś dziewczynki są już po dwóch podaniach (dostają komara w dupsko). Celowo pomięto drogę podania przez przewód pokarmowy, gdyż po pierwsze z jakiegoś powodu jest u nich problem z wchłanialnością, a po drugie przyjmowanie preparatów żelazowych doustnie, powoduje wymioty, których nie ma przy podaniu domięśniowym. Mały problem miałam tylko ze zdobyciem tych 5 ampułek leku. Miła Pani w aptece mogła mi oczywiście zamówić całe opakowanie, zawierające 50 ampułek, tylko że cena tego opakowania była trzycyfrowa z piątką na początku … Szukałam więc w okolicznych aptekach, gdzie można kupić te ampułki na sztuki. Znalazłam … 60 km od domu … Co było robić? Wsiadłam w samochód i pojechałam.
Dzieci rozrabiają, bawią się i gryzą i w zasadzie zachowują się całkiem poprawnie. Na codziennych spacerkach po ogrodzie urzędują z resztą towarzystwa (zwłaszcza Khalessi), która umie już kopać dziury i targać starszych za ogon.
W piątek podczas mojej nieobecności przez cały dzień, dzieci były z opiekunką (ciocią Jolą), która wygłaskała, wytarmosiła i wybawiła je za wszystkie czasy. Tego dnia też od rana Karisha źle się czuła, miała wysoką temperaturę i biegunkę i nie chciała jeść. Kolejna wizyta u weta, konsultacja z moim lekarzem prowadzącym i decyzja o włączeniu u obu panienek Cefaleksyny plus Furagin, ponieważ znowu pojawił się problem z sikaniem. U obu, mimo że Khalessi nie zdradza objawów złego samopoczucia, ponieważ jedna i druga nadmiernie interesują się okolicą sromu, co może oznaczać, że je po prostu swędzi. A jak swędzi, to znaczy że jest stan zapalny (każda kobieta o tym wie). Poza tym zwyczajowo dziewczynki myją się nawzajem, więc nie ma sensu leczyć jednej. Zanim jednak dostały leki, zleciłam pobranie wymazu z pochwy u Karischy, gdyż samego moczu nie udało się pobrać. Zrobimy posiew, bo już mnie to irytuje, że co chwilę wyskakuje nowa zagadka.
Pomijając to wszystko, dziewczynki rozwijają się prawidłowo. Waga (sumo) w 6 tygodniu u Khalessi – 5820 gram, u Karishy 5010 gram. Oznacza to ze w ciągu ostatniego tygodnia Khalessi przybrała 1220 gram a Karisha 1060 gram!
W poniedziałek jedziemy do Poznania na przegląd miotu i chipowanie. Szczepienie musimy niestety odłożyć do czasu zakończenia leczenia Cefaleksyną. W międzyczasie skończy się suplementacja tego żelaza i zrobię kontrolne badanie krwi.
Kilka fotek na okoliczność szóstego tygodnia udało mi się dziś zrobić – zapraszam do galerii.
27.10.2021
Dziś już siedem i pół tygodnia. Jest to czas, kiedy maluszki opuszczają rodzinne gniazdo. Jednak Karisha (Lucy) i Khalessi zostaną ze mnę jeszcze dobre dwa tygodnie. Dlaczego? Wcale nie dlatego że tak bardzo je kocham 🙂 , bo rozrabiają już konkretnie i nie mam czasu na nic innego kiedy urzędują po domu czy ogrodzie, bo oczy trzeba mieć dookoła głowy. Tak jak pisałam wcześniej, w poniedziałek 18.10 byliśmy na przeglądzie miotu w Poznaniu u dr Kasi. Dziewczynki zostały zachipowane, obejrzane od stóp do głów, jak to zawsze dr Kasia robi. Nic nie umknie jej uwadze 🙂 Podczas rutynowego badania Khalessi, panią doktor zaniepokoiła jej praca serca i wyraźnie słyszalny szmer. Dostałyśmy namiar na specjalistę kardiologa psiego – dr Ilonę Bykowską i skierowanie na echo serca. W tym samym dniu udało mi się umówić wizytę już na czwartek 21.10 na godzinę 20.20. Badanie echo, które trwało chyba dobrze ponad godzinę, wykazało u Khalessi niedomykalność zastawki aorty płucnej. Jest to wada wrodzona, która na całe szczęście nie stanowi dla malutkiej zagrożenia życia. Wg statystyk (potwierdzonych również przez ludzkiego kardiologa), psy z tą wadą prowadzą normalny tryb życia, wyłączając oczywiście uprawianie ekstremalnych sportów, które powodują nawet u zdrowego psa czy człowieka przerost komór. Mogą się w starszym wieku pojawić objawy męczliwości, może się też ta niedomykalność powiększać z wiekiem. Może ale nie musi, dlatego Khalessi będzie pozostawała pod kontrolą specjalisty kardiologa i okresowo trzeba będzie wykonać u niej badanie echo serca. Na chwilę obecną rozwija się wspaniale, czuje świetnie (rozrabia jeszcze lepiej), jej waga w siódmym tygodniu – 7 kg !
Karisha natomiast w dniu wczorajszym czyli 26.10 została poddana zabiegowi usunięcia ogromnej przepukliny pępkowej. Zwyczajowo, jeżeli takowa zdarza się u szczeniąt a jest wielkości 3-4 mm, nie ma potrzeby zabiegu, można to zrobić kosmetycznie przy okazji np sterylizacji czy podczas RTG stawów za jednym znieczuleniem. Tutaj jednak była ona tak duża, że groziło to uwięzieniem jelita, co stanowi zagrożenie życia dla szczenięcia. Dlatego też zdecydowałam się w porozumieniu z dr Kasią, że nie będziemy czekać na szczepienie, tylko w pierwszej kolejności zabieg. Karisha oczywiście miała zrobione kontrolne badanie krwi przed zabiegiem i co mnie bardzo cieszy, powoli wracają prawidłowe parametry czerwonych krwinek. RBC już są w normie, w dolnej granicy ale w normie, hemoglobina i hematokryt też dźwigają się powoli do góry, więc będzie dobrze. Terapia żelazem domięśniowo, plus osocze i hemoglobina w formie suplementu plus codziennie rano czerwone, ociekające krwią mięsko (daniel, sarna, wołowinka) z żółteczkiem, przyniosła oczekiwany skutek. Waga u panny też prawidłowa – 6 kg (przez tydzień kilogram do przodu) U Khalessi badań nie robiłam, ale widzę że nie ma potrzeby kłuć ją tak często. Zrobię im obydwóm przed pójściem do domków aktualny obraz krwi, żeby tez nowi właściciele wiedzieli na czym stoją.
Dostałam też w międzyczasie wynik posiewu z pochwy – wyhodowano tam bardzo obficie bakterie e.coli oraz gronkowca (na szczęście nie złocistego). W związku z czym dziewczynki zostały przestawione z Cefaleksyny, która owszem radziła sobie z e. coli, jednak na gronkowca już nie działała, na Linco-Spectin. Minus tego jest taki, że ten antybiotyk występuje tylko w formie iniekcji, co oznacza że codziennie rano kłujemy dupsko. Staram się robić to szybko i natychmiast zajmować je pysznym śniadankiem, żeby zapomniały o szczypiącym „komarze”. Trudno, mus to mus. Przez dwa tygodnie dziewczyny dostawać będą też coś w rodzaju szczepionki uodparniającej o nazwie Uro Vaxom. I oczywiście nieustannie Veto-Mune na podniesienie odporności. Ciągnie się za nimi cały czas smród tego zakażonego porodu … Ale teraz już jestem dobrej myśli, w zasadzie nawet widzę światełko w tunelu … No dobra! Widzę okno na lepszy świat 🙂
01.11.2021
Dziś ostatni dzień Karisha dostała antybiotyk. Khaleesie skończyła wczoraj. Rana po zabiegu u Karishy goi się bez zarzutu. Czysto, sucho, nic tam nie muszę robić. Fartuszka już nie nosimy, ponieważ jakimś dziwnym sposobem zmoczył się podczas siusiania. Poza tym wychodzimy na dwór a trawa jest mokra. No i panna Lucy (tak będzie miała w domku na imię Karisha) uwielbia wodę, i jak tylko przeoczę moment, już ląduje dwiema łapami w misce…
Na czas gojenia rany dziewczyny zostały oddzielone od siebie. Każda dostała prywatny apartament. Dziś ten podział zniknął i już tego żałuję, ponieważ jak były osobno (mimo że obok siebie) to była cisza. Jak są znów razem, non stop jest wojna… Zastanowię się jak to rozwiązać. Większość czasu i tak spędzają w ogrodzie ze mną i stadem, pogoda nas rozpieszcza. Dzięki temu galerie dziewczynek zasilane są systematycznie w nowe zdjęcia.
Teraz czekamy do końca tygodnia i w niedzielę najprawdopodobniej będziemy się szczepić. Nareszcie!
15.11.2021
Minęło 10 tygodni jak pojawił się na świecie miot K(2). Zgodnie z planem w poniedziałek tydzień temu 08.11 obie panny zostały zaszczepione ale już nie szczepionką dla papisiów ale pięcioskładnikową. To już odpowiedni wiek na takie combo. Szczepienie zniosły bez zająknięcia, nie było też po nim żadnych sensacji. Pogoda nadal nam dopisuje, więc całymi dniami praktycznie przebywam na ogrodzie , gdzie ja sprzątam liście a one rządzą. Świetnie się czują (bardzo swobodnie) na całym terenie. Do domu trafiają bezbłędnie 🙂
W świąteczny czwartek do nowego domku jechała Lucy. Z tej okazji wybraliśmy się we czwórkę (nie, nawet w piątkę) w odwiedziny do cioci Joli, skąd malutka jechała już z nowa rodziną do domku do Poznania. Wszyscy świetnie się bawili w pięknym ogrodzie, wyszaleli, zostali wygłaskani przez gości.
Khalessi opuści rodzinny dom środę 17.11. Do dnia odbioru spędza czas razem ze wszystkimi w domu. Pierwsza noc kiedy została sama bez siostry, była tragedia, pobudka co dwie godziny, wycie, szczekanie, skakanie na kojec. Przetrwałam. Druga noc – to samo … Trzeciej nocy bym nie przetrzymała już, więc zameldowałam ją w swoim pokoju gdzie śpi większość stada. Dostała swoje ciasne ale własne M1 i noc z jedną pobudką na siusiu spędziła spokojnie. Uff… Co za charakterna bestyjka 🙂
W niedzielę musiałam późnym popołudniem wyjechać w trasę. Nie chciałam zostawiać jej na 5-6 godzin w kennelu, wiec pojechała ze mną. Podróżuje się z nią cudownie. Nie ma choroby lokomocyjnej, nie marudzi, ma swoją klatkę za moim siedzeniem i śpi 🙂 Ale jak tylko otworzą się drzwi od samochodu jest gotowa do wyjścia 🙂
U Lucy po szczepieniu zauważyłam niepokojące obwódki wokół oczu – jakby początek nużycy. Może tak być przy spadku odporności, która następuje po szczepieniu. Dlatego obu pannom został zaaplikowany preparat ADVOCATE.