Miot B (3)

Owczarek staroniemiecki

25.02.2025

Na potwierdzeniu ciąży, podczas badania USG, widać było sześć „kapsułek”. Robię to zwyczajowo w 30 dniu po kryciu, a nie jak większość niecierpliwych hodowców już w 24 dniu. Przez tydzień ciąża nie znika przecież, a jest to czas, gdy dokładnie widać już nowe życie.

Według moich wyliczeń, rozwiązanie miało nastąpić 3 lub 4 lutego. Jessie zniosła ciążę doskonale, rozmiar brzuszka wskazywał na nieco więcej niż szóstkę szczeniąt. Nawet więcej niż ósemkę … Trochę tych ciążowych brzuszków już się naoglądałam, nos hodowcy podpowiadał liczbę dwucyfrową 😉 Raczej nie mylę się w obliczeniach, nie licząc Tigrusiowego miotu (W2), gdzie rąbnęłam się o … tydzień 😀  Tak więc zupełnie spokojnie trzeciego lutego od samego rana zabrałam się za przygotowania do przyjęcia dzieci na pokład. Wiązało się to z wyniesieniem z pokoju rozkładanej amerykanki.  I już nie przestawieniem do pomieszczenia obok , a przeniesieniem do dużego domu. Porządne sprzątanie, mycie i dezynfekcja parą ścian, wykładziny PCV, podłogi pod nią, bramki kojca itp. Prawie jak gruntowny remont pokoju. Kiedy skończyłam, rozłożyłam piankowe puzzle i posłanie , zaprosiłam Jessie do pokoju. Weszła jak do siebie z miną „no nareszcie się uporałaś” i dwadzieścia minut potem  o godzinie 19.20  odeszły wody płodowe.

Pierwsze szczenię, a był to piesek o wadze 540 g urodziło się dopiero o godzinie 23:10. Cztery godziny wyczekiwania, w czasie których można osiwieć (co mi już na szczęście nie grozi). Uczono mnie, że po odejściu wód płodowych, poród powinien się zacząć maksymalnie w ciągu dwóch godzin. Jeśli w tym czasie nie następuje inicjacja, znaczy coś jest nie tak i czas zbierać się do weta. I tu przychodzi z pomocą intuicja. Plus obserwacja rodzącej. No i trochę wiedzy i doświadczenia też się przydaje.

I tak naprawdę jest to jedyne psie dziecko, które przyszło na świat 3 lutego. Kolejne urodziło się po ponad dwóch godzinach o 1:30 {piesek o wadze 480 g}. Półtorej godziny później suczka 540 g – to ta z białymi łapkami. I znowu bardzo długa przerwa do 6:00 rano, w czasie której Jessie odpoczywała, a ja już stawałam na rzęsach, żeby nie zasnąć w tej bezczynności, próbując znaleźć wygodną pozycję, w której kręgosłup nie będzie wychodził mi bokiem. Choć w sumie trudno by było zasnąć mając na kolanach 40 kg psa, który podczas skurczów wbija mi łokcie w uda 😉

Punkt 6.00 urodził się najmniejszy z miotu piesek 410 g . Kolejne maluchy pojawiały się na świecie równo co godzinę. Od godziny 9:15 Jessie znowu zrobiła sobie długą przerwę. O 11:20 przyszedł na świat chłopczyk. Duży – 530 g. Niestety nie wykazywał oznak życia. Odcięłam pępowinę i pozwoliłam Jessie chwilę zająć się maluszkiem. Podczas intensywnego wylizywania, wydawało mi się przez moment że się poruszył, choć przy takim zmęczeniu człowiek miewa różne wizje. Przyłożyłam ucho do klatki piersiowej – serduszko biło jeszcze! Natychmiast podjęłam intensywną próbę reanimacji. Masaż serca i sztuczne oddychanie, rozcieranie karku, odsysanie wód płodowych z dróg oddechowych. Po około pół godziny udało się przywrócić u chłopczyka funkcje życiowe, jednak wciąż miał trudności z oddychaniem. Kiedy przestawałam wspomagać ten proces, widać było że słabnie. Niestety mimo podania leków wykrztuśnych, przeciwzapalnych, wzmacniającej glukozy, podgrzewania go za pomocą termoforu, nie udało mi się utrzymać tej tlącej się iskierki i maluszek odszedł w ciągu trzech godzin za Tęczowy Most. W międzyczasie urodziła się jeszcze jedna dziewczynka – bardzo duża , o wadze 550 g, którą Jessie oporządziła sama, ponieważ ja nie mogłam odstąpić od czynności reanimacyjnych.

Poród trwał 17 godzin. Jessie była tak zmęczona, że po zakończeniu akcji porodowej całe popołudnie spała snem kamiennym z dziećmi przy sobie. Zaglądałam co chwilę z niepokojem czy oddycha, bo nawet głowy nie podnosiła. To była długa i ciężka noc.

Tak wiec mamy dziesiątkę kluseczek. Po połowie – pięć suczek i pięć piesków. Wszystkie czarne, tylko u jednego pieska białe paluszki na przedniej prawej łapce i u suczki na obu przednich takie białe znaczenia przetykane czarnymi włoskami. Identycznie jak w poprzednim miocie. Jessie karmi sama, nie muszę wprowadzać butelki. Póki co wymiennie, a jak będą starsze to pomyślimy jak to logistycznie ogarnąć.

Szczenięta otrzymały imiona:

BORNEO (czarna obroża)  FOTOGALERIA
BIGGY (czerwona obroża)  FOTOGALERIA
BATMAN (zielona obroża)  FOTOGALERIA
BOSS – HADAR (niebieska obroża)  FOTOGALERIA
BLACK SHADOW (fioletowa obroża)  FOTOGALERIA
BRANDY (różowa obroża)  FOTOGALERIA
BRAVE (szara obroża)  FOTOGALERIA
BONITA (turkusowa obroża)  FOTOGALERIA
BUENA (żółta obroża)  FOTOGALERIA
BRIGITTE (pomarańczowa obroża)  FOTOGALERIA

26.02.2025

Trzy tygodnie za nami. Z małych kluseczek zrobiły się wielki kluchy. Jaką mają dokładnie wagę zobaczymy jutro, kiedy będą ważone przed odrobaczaniem. Ze względu na ich ilość i fakt, że już nie dają rady w ilości 8 szt. zmieścić się jednocześnie przy karmieniu, odciążam już Jeskę dokarmiając je troszeczkę. Wjechało już mleczko z masełkiem, miodem i żółtkiem oraz mielone z indyka. Mleczko jeszcze z trudem, bo próbują wciągnąć przez nos , natomiast indyczek – oooo! to wchodzi bez przystawki. Filmiki z pierwszych poczynań kulinarnych, do obejrzenia w galerii miotu.

Przełom trzeciego i czwartego tygodnia to czas, kiedy wyrzynają się zęby. Szczenięta zaczynają się bawić kocykami, szmacianymi zabawkami, interesują się sobą nawzajem, świadomie warczą i szczekają. Są w tym takie urocze. Już nie mogę się śmiać, kiedy próbują gryźć mój palec. Do tej pory mogły mnie jedynie zamemlać na śmierć, za moment już będą miały cały garnitur zębów.

Maluchy są bardzo utalentowane. Po każdym karmieniu śpiewają i komentują. Pytam wówczas czy to forma zadowolenia, czy może opierdal że zupa była za słona? Reagują żywo na mój glos i zapach (też kojarzę im się z jedzeniem). Te małe merdające ogonki i błyszczące oczka wpatrzone we mnie, są lekarstwem na cale zło.

Zdjęć indywidualnych niestety jeszcze nie udało mi się zrobić. Taka pora roku, że ciemno, szaro i ponuro. Czekam na lepsze światło.

GALERIA MIOTU B(3)

13.03.2025

Pięć tygodni to już bardzo poważny wiek. A między trzecim a piątym tygodniem to już nie kroczek a milowy sus. Te słodkie, śpiące cały dzień kuleczki zniknęły bezpowrotnie. Szczenięta weszły w etap aranżacji wystroju kojca według własnego uznania a nie tak jak ja poukładam. Ogon siostry/brata to dla łobuza idealny szarpak. Co z tego że jego właściciel drze się w niebogłosy? To nie jego problem 🙂 Koordynacja ruchowa 8/10. Dobrze celują, są szybkie, potrafią oprzeć się łapkami o pręty kojca, mają poczucie wysokości, zaczynają gonitwy po kojcu i przyczajki na rodzeństwo.  Zdarza się jeszcze że potkną się o zabawkę i wywiną orła albo zaryją paszczą w glebę, na szczęście są „gumowe” i krzywdy sobie nie zrobią a i pluszaki amortyzują te akrobatyczne wyczyny. Miękkie zabawki służą też do mordowania – szczenięta bardzo profesjonalnie zabijają swoje zdobycze potrząsając głowami i warcząc przy tym jeszcze groźnie i profesjonalnie. Uczą się siły swoich zębów w stosunku do rodzeństwa jak i do mnie. Wrzask (mój) oznacza, że chyba te zęby wbite w ścięgno Achillesa nie były najlepszym pomysłem. Jedzą już całkowicie samodzielnie stałe posiłki. Głównie surowe mięsko z indyka, ale też dostają karmę Royal Canin Starter, żeby umiały jeść i to i to.  Mama Jessie co 4 godziny dostaje trójkę dzieci na ściągnięcie mleka, w nocy przerwa wynosi 6 godzin. Wypada to najczęściej tak, że ostatni posiłek  jest o 01 w nocy a kolejny ok 7-7.30 rano.

Szczenięta są po drugim odrobaczeniu. Zarówno w trzecim jak i w piątym tygodniu, nie odnotowałam robaków w kupach. Możemy spokojnie przystąpić do pierwszego szczepienia, które odbędzie się w poniedziałek 17.03