Miot U

Owczarek staroniemiecki

18.12.2023

Ten miot można by podsumować jednym zdaniem – na wariackich papierach.

Krycie odbywało się jeszcze w Łowyniu w ferworze pakowania przed wyprowadzką. Zgodnie z moimi obliczeniami, szczenięta powinny pojawić się na świecie mniej więcej pod koniec sierpnia. Myślę sobie … budowa domu szkieletowego zgodnie z umowa zawartą z firmą powinna się zakończyć maksymalnie do połowy sierpnia, dwa tygodnie na ocieplenie i wykończenie pokoju dla szczeniąt – z palcem w dupie. Trzeba być optymistą!

Pierwsze schody pojawiły się już w momencie przeniesienia, gdyż jakoś tak wyszło, że wykonawca miał ponad dwa tygodnie obsuwy w rozpoczęciu inwestycji. Na koniec budowy „szefowa”, poinformowała mnie, że w dzisiejszych czasach to standard w tej branży i ona nie rozumie, dlaczego się tak pieklę).

Moim piesełom nawet się podobały te wakacje z dala od domu, szkoda tylko że przez tydzień prawie lało non stop, a my spaliśmy w drewnianej wiacie (obecnie są to psie kojce) na szybce zbijanej tak, by nie padało mi na głowę i nie do środka (wiatr!). W takich warunkach ciężarna nie mogła przebywać, w związku z czym, w trybie awaryjnym została przeniesiona do znajomych do Drezdenka w normalne warunki (ciepło i sucho), gdzie przebywała do końca ciąży (przyjechała do nas na 2 dni przed rozwiązaniem). Nowy dom już stał, podłoga była ocieplona, ścianka działowa pomiędzy salonem a pokojem dla szczeniąt zrobiona z jednej strony – od wewnątrz (płyta OSB), zdążyłam ocieplić ściany i dach i założyć folię paroizolacyjną w pokoiku a nawet założyć nad szczeniętami boazerię na skośnym suficie!  Ostatnią płytę, tworzącą ten przytulny kącik dla matki z dziećmi przykręcałam, kiedy zaczynały się bóle parte. To nic, że druga połowa pokoju była „surowa”, wisiały kable od powstającej instalacji elektrycznej, a na podłodze leżała spakowana boazeria do obicia dachu od wewnątrz. Na to wszystko przyszedł czas później.

Poród był baaardzo trudny, długi i męczący i niestety zakończył się cesarką. Ale po kolei.

29 sierpnia 2023 o godzinie 22.30 odeszły wody. Czyste, prawidłowe, nic niepokojącego. Standardowo pierwsze szczenię powinno się pojawić w ciągu godziny. Standardowo … ale u Oriny nic nie ma w standardzie. Minęła pierwsza godzina –nic. Druga – nic. Trzecia – NIC! Nie ma parcia. pewnie korek w szyjce macicy, zaklinowane szczenięta, atonia … burza mózgu. Nowy teren, więc nie mam obcykanych klinik, brak internetu (!) –tyle co w telefonie, stresss! Znalazłam w Bydgoszczy klinikę całodobową. Jest prawie druga w nocy. Dzwonię – odbiera Pani. Bardzo uprzejma, mówi że nie ma problemu, wezwą chirurga, który jest pod telefonem i mam przyjeżdżać. o to się zebrałam, spakowałam co potrzeba w razie porodu w drodze, koce, ręczniki, termofor etc. Zapakowałam to wszystko do dużej miski, w której po cesarce przebywają maluszki. Lecę z tą Oriną do samochodu. Ciemno jak w dupie, przed samym wejściem do domu rów pod prąd i wodę szerokości prawie metra i głębokości 1,5 metra. Weź się tu człowieku nie zabij w tych wykopach …

Pomogłam jej wejść do samochodu bo przecież wielka była jak słoń. Miejsca na pace dużo, więc wygodnie. Poleciałam jeszcze szybko do domu po te akcesoria porodowe w misce. Pakuję się do samochodu, wykręcam, manewruję w tych polowych warunkach. Ruszyłam. Mamy 70 km. Widzę w lusterku że Orina się kręci. Łazi w kółko po tym samochodzie, sapie – myślę kurna, tutaj będziesz rodzić?. Orina zrobiła jeszcze jedną rundę dookoła własnej osi z charakterystycznie wygiętym w znak zapytania ogonem i …. chlup! No to ja w te pędy nawrotka, delikatnie żeby autem nie rzucało, zaparkowałam, wyskoczyłam z samochodu, otwieram powoli klapę bagażnika żeby w razie co łapać szczenię, bo kurna tak ciemno że nie wiem w którym miejscu leży. Dobra, mam maleństwo, rusza się więc jest Ok. Obrałam szybko z błony żeby załapało oddech, owinęłam w ręcznik razem z łożyskiem i biegiem do domu! Tak urodziła się Ursa. O godzinie 02.15, czyli prawie po 4 godzinach (bez 15 minut) od odejścia wód. Osiwieć już nie osiwieję, ale mogę jeszcze ocipieć!

Bez pośpiechu … dwie godziny później przyszedł na świat Uzzy. Półtorej godziny przerwy, i pojawiła się Umbra (mamy już 05.30). Ekspresowo bo po pół godziny – Umberto. Myślę sobie oho, jak tak dalej pójdzie do południa uwiniemy się ze wszystkim. Nie wiedziałam jeszcze wtedy jak bardzo się myliłam …

Znowu cisza. Minęła godzina … druga … zaczęłam się niepokoić, wiedząc, że w brzuszku tych maluszków jeszcze sporo. 08.40 – zaglądam po ogon (robię to rutynowo co jakiś czas, żeby podłożyć czysty ręcznik, wytrzeć sukę czy zwyczajnie skontrolować czy nie pcha się na świat kolejne dziecko. I ZONG! Leży szczenię w worku, nie rusza się. Nie wiem jak długo tam leżało, ale przypuszczam, że gdyby po wyjściu na świat było aktywne, to albo ja bym usłyszała, albo Orina poczuła (wówczas natychmiast zabiera się za „rozpakowanie”). Niestety po rozerwaniu pęcherza nie wykazywało oznak życia. Reanimacja plus sztuczne oddychanie nie pomogły… Pierwsza porażka

Kiedy walczyłam o życie tej czarnej dziewczynki, urodziło się kolejne szczenię. Znów szybkie rozpakowanie, i znów wiotkie ciałko! NIEEE! Masuję, strząsam bo zalane, wtłaczam powietrze w te maleńkie płuca, robię palcami masaż serca – nie oddycha! Język różowy więc nie poddaje się. I znów masaż serca i karku, i znów usta – pyszczek …. Wiotkie ciałko przelewa mi się przez ręce… Nie udało się … Zawinęłam dziecko zwój papierowego ręcznika żeby Orina nie widziała, odłożyłam na bok a ją samą wzięłam na dwór na siku. Było już po 9.00 więc jasno. Wychodząc z suką w trakcie porodu na zewnątrz, zawsze zabieram ręcznik, bo czasem się zdarzy że przy kucaniu i oddawaniu moczu czy napięciu do dwójeczki, przy okazji wypada szczenię. Pomyślałam i tym razem, choć podwójna strata mocno wybiła mnie z rytmu. Orina wyskoczyła z domu prosto na stertę ziemi z gliną, usypaną obok rowu. Musiało ją bardzo cisnąć już bo natychmiast przykucnęła do sikania, a jak wstała to na ziemi leżał pakunek. Jasny gwint! doskoczyłam, zebrałam z tym przyklejonym piaskiem (na szczęście worek był cały), i bieg do domu. Niestety i tym razem szczenię urodziło się martwe.

Bezsilna kalpnęłam na podłogę żeby mózg mi odparował i nagle słyszę jakieś dźwięki, jakby ciche kwilenie… Odwracam się bo dźwięk ten dochodził zza moich pleców, gdzie leżały zmarłe szczenięta. Patrzę i oczom nie wierzę! Jeden z tych „pakunków” się rusza! Zerwałam się, w mgnieniu oka obrałam maluszka z przyklejonego papierowego ręcznika, wytarłam, rozmasowałam i musiałam jeszcze przez chwilę pomagać oddychać, bo było widać (a raczej słychać), że ta czynność życiowa sprawia mu ból. I tak oto narodził się Uranos. Miał ogromną wolę życia. Wrócił do mnie chyba z zaświatów.

O godzinie 13.00 uznałam poród się zakończył. Ostatnia dawka oxy dla oczyszczenia macicy, a tu Orina zaczyna mi przeć! Po takiej przerwie nie liczyłam na żywe szczenię. I miałam rację. Niepokoiła mnie dość wysoka temperatura u rodzącej. Konsultowałam to z lekarzem dyżurnym w lecznicy, otrzymałam informację, że może tak być. Dla mnie jednak nie było to normalne, więc po podaniu pyralginy , ok. 17.00 zapakowałam ją i maluchy i pojechałam do najbliższego weta – do Gniezna. Nie umówiona oczywiście, bo jakby trudno umówić się na wizytę z rodzącą tydzień wcześniej. Pierwszy gość, (pseudo)weterynarz otworzył mi drzwi (musiałam użyć dzwonka), zapytał czy jestem umówiona, a usłyszawszy że mam rodzącą suczkę z temperaturą i potrzebuję zrobić pilnie USG, odpowiedział, że On nie może odwołać pacjentów, którzy czekają tydzień za wizytę i zamknął mi drzwi przed nosem. Nie zdążyłam mu wycedzić między oczy. Popsułabym mu ten fryz zaczesany na bok (nie pamiętam który). Gość wyglądał jakby zszedł z planu filmowego (jak tleniony Presley). Mój pierwszy i ostatni kontakt z tym człowiekiem. Kolejna na liście była lecznica również w Gnieźnie. Zostałyśmy przyjęte, młoda Pani doktor zrobiła USG – okazało się że jeszcze jedno szczenię jest w brzuszku. Niestety, serduszko już nie biło.  Taka diagnoza oznacza tylko jedno. Cesarka! Akcja porodowa się zakończyła, nie było skurczów, które powodowałyby wypychanie martwego płodu z dróg rodnych. A więc – samo nie wyjdzie!

Jest środa 30 sierpnia godzina 18.00. Orina ma podłączoną kroplówkę wzmacniającą, bo trwający od 20 godzin (!) poród i wysoka temperatura odbierają jej siły. Dzieci trzeba karmić, więc proszę lekarza o matę grzewczą i na podkładach na ziemi nowo narodzone szczenięta spożywają siarę. Pani doktor ze względu na późną porę nie może się podjąć zabiegu cesarskiego cięcia! Padła propozycja – może Pani przyjedzie na tą cesarkę jutro rano?

Zamarłam…

Tak, oczywiście, pojadę sobie do domku z suczką, która nosi w sobie martwe szczenię, u którego w temperaturze prawie 40 stopni (taką Orina miała) będą sobie całkiem szybko zachodzić procesy bakteryjne powodujące rozkład.  A że ten syf krążyć będzie po jej organizmie, a wiadomo że suczka po porodzie cały czas karmi. No. To rano mogę już czasem nie mieć z kim przyjechać …

No k*rwa mać! To jest weterynarz?????

W czasie, kiedy leciała ta kroplówka, szukałyśmy miejsca, gdzie zrobią tą cesarkę. Była już nawet opcja Toruń bo w Bydgoszczy akurat chirurga nie było. Ostatecznie sama znalazłam – i tu wielkie podziękowania dla dr Szymona Szymczaka i całego zespołu z Przychodni Weterynaryjnej VET MED w Złotnikach, który wykonał zabieg cesarskiego cięcia, mimo że dotarłam do nich dobrze po 20.00 (z Gniezna miałam 60 km).

Kiedy Orina leżała na stole operacyjnym, ja spałam w samochodzie na parkingu z włączonym silnikiem, żeby dzieciom było ciepło. Zarwana poprzednia noc dawała już się we znaki. Powoli kończył się zapas energii w moich akumulatorach, a przede mną jeszcze było 80 km jazdy powrotnej … I oczywiście cała noc czuwania nad nowo narodzonymi szczeniętami i suką po zabiegu.

Dotarłyśmy do domu jakoś przed pierwszą. Na miejscu okazało się, że po moim wyjeździe na chatę wpadli elektrycy (mieli oczywiście moje na to przyzwolenie) i do tej godziny robili jeszcze instalację, żebym miała już prąd dla miotu w domu a nie z przedłużacza z drugiego końca działki. Wszystko fajnie, tylko chłopaki nieświadomie wywietrzyli mi dom, bo jak krążyli w tą i z powrotem, to drzwi za sobą nie zamykali. I w domu było …. ja wiem …. z 15 stopni! A ja tu z suką po zabiegu i nowo narodzonymi szczeniętami … Na szczęście mam taki elektryczny kominek z nadmuchem, który jak włączyłam w pokoju na maksa, plus oczywiście kwoka dla dzieci, to w krótkim czasie temperatura się podniosła na tyle, że mogłam przynieść szczenięta bez obawy wychłodzenia czy przeziębienia.

I tak oto rozpoczął się cykl rozwoju szczeniąt, którym na przełomie ośmiu tygodni towarzyszyły odgłosy młotka, piły, wyrzynarki, wkrętarki i wiertarki, rozkładanej i składanej oraz przestawianej aluminiowej drabiny, szlifierki i wielu wielu innych narzędzi, które im kompletnie nie przeszkadzały.

Fotogalerie poszczególnych szczeniąt:

URSA   suczka bikolor  FOTOGALERIA

UZZY piesek bikolor FOTOGALERIA

UMBRA suczka czarna FOTOGALERIA

UMBERTO piesek czarne FOTOGALERIA

URANOS piesek czarny FOTOGALERIA

GALERIA MIOTU U