Miot O

09 grudnia 2017

Trzy mioty w jednym czasie to pożeracz czasu do potęgi entej. Doba powinna mieć ze 48 godzin żeby móc się jeszcze wyspać. Inaczej ciężko …

Bardzo wyrównany miot Savany był równocześnie miotem bardzo zróżnicowanym. Kolorystycznie nie było dwóch takich samych wilczastych, jedynie trójka czarnuszków jakby nie różniła się od siebie wyglądem, charakterem już tak. Dziesiątka szczeniąt dostała imiona: Oxaris, Ozyrys, Otello, Onyx, Orsay, Orion, Orinoko, Oxana, Osmena i Olandia. Cały miot przejął geny El Dorado (tatusia) i będą bardzo mocnej budowy. Masywne głowy i łapska już w 10 tygodniu mówią same za siebie.   Rosły równo, waga bez większych odchyleń pomiędzy poszczególnymi osobnikami, mimo trwającej półtora tygodnia biegunki, którą zafundowała rodzeństwu Oxana. Booo… jak miały 4,5 tygodnia, standardowo przestawiłam je z prześcieradełek na trociny. Zawsze tak robię. Niestety panna Oxanka – miłośniczka ekstremalnych doznań smakowych rozsmakowała się w koopach obtoczonych trocinami i dostała potwornej biegunki. A biegunka u jednego ze szczeniąt, oznacza biegunkę u pozostałych (koopa im gorsza i bardziej śmierdząca, tym smaczniejsza). W ten oto sposób po kilku dniach miałam jazdę bez trzymanki, bo trociny trzeba było usunąć i wrócić do szmat i prześcieradeł, które służyły dzieciom za miejsce do toalety. Koopy były często i rzadkie więc wyścig zbrojeń – kto pierwszy ten ma – trwał nieustannie 24 godziny na dobę. Domowe sposoby nie dawały rady bakteriom beztlenowym i po 9 dniach skapitulowałam i włączyłam antybiotyk, który w 24 godziny ustabilizował proces trawienia i wypróżniania i przywrócił w moim pokoju czyste powietrze :)))  Przez tą kurację przesunęło nam się odrobaczenie i szczepienie, ale w końcu to nie apteka – zdrowie maluszków jest najważniejsze.  Jako dzieci suki pracującej bardzo się starały urozmaicić mi czas. Szczytem uzdolnienia było wygryzienie dziurki a następnie rozdarcie wykładziny podłogowej na odcinku … 70 cm …? Kochane maluszki… 😀

07 października 2017

Dnia 28 września zgodnie z moimi wyliczeniami przyszły na świat szczenięta ze skojarzenia Savany i Evena. Dziesiątka dużych, mocnych szczeniąt w układzie 6:4 dla panów, kolorystycznie przeważają wilczaste (4 suczki i trzech chłopców w tym jeden wyraźnie jaśniejszy od pozostałych). Tym razem podobnie jak u Diadorki miot był bardzo liczny, co spowodowało atonię macicy i jej skręt a wręcz powiedział doktor – poplątanie, czego efektem był brak akcji porodowej i bolesność brzucha przy badaniu. Dzieci były gotowe do wyjścia na świat w 59 dniu ciąży i nie było już czasu na zastanawianie bo małe serduszka biły coraz słabiej …  Decyzja – cesarskie cięcie.  Wszystko przebiegło szybko i sprawnie. Po zabiegu kiedy Savana powinna już stawać na nogi, okazało się że nadal jest „pływająca” i nawet nie podnosi głowy. Dostała kolejną kroplówkę i dopiero po niej z wielkim trudem dźwignęła się na nogi na tyle by wyjść z gabinetu i zrobić siusiu. Do samochodu musieliśmy ją włożyć.  W domu przesiedziałam z nią kolejnych kilka godzin zanim dotarło do niej że są maluszki i trzeba się nimi zająć. Przychodziło jej to z wielkim trudem. W domu kontynuacja kroplówek i dopiero pierwsze karmienie po około 6 godzinach od przyjścia na świat maluszków. A żeby dzieci nie „chodziły” głodne, zakupiłam na szybko w aptece zestaw do karmienia i wszystkie produkty do zrobienia mleka zastępczego i dzieci otrzymały pierwszy i drugi ciepły pożywny posiłek.  Śmiały się ze mnie dziewczyny w gabinecie że przecież one nie będą tego jadły a tu ZONG! Malutkie pyszczki ciągnęły smoka aż gwizdało! Przez pięć dni od porodu Savana była bardzo słaba, traciła sporo krwi, wyniki badania krwi były nieciekawe… Każdego dnia konsultowałam swoje spostrzeżenia z lekarzem prowadzącym, wysyłałam raporty z badań i obserwacji Savany a On zalecał odpowiednie działania. Trzykrotnie miała wykonane USG macicy by sprawdzić czy po cięciu wszystko w porządku.  Byliśmy już blisko przetaczania krwi… Ale ktoś tam na górze nade mną czuwa i szóstego dnia parametry krwi zaczęły się poprawiać. Savana odżyła, uśmiechnęła się, zaczęła chodzić żwawszym krokiem i przestałą tak strasznie się wentylować (dyszeć). Powoli, powoli wszystko wróciło do normy. Dziś już dziewczyna śmiga za swoją ukochaną piłką, pychol śmieje się jej od ucha do ucha i z wielką radością opiekuje się swoim potomstwem. Pozostały jeszcze tylko wygolone łapki po wenflonach ale to przecież tylko sierść. Odrośnie 🙂 Najadłam się strachu przez te parę dni…

Dziś dzieciaki już 10-cio dniowe szaleją po porodówce i tylko wypatrują nadchodzącego baru mlecznego i na wyścigi do niego biegną. No dobra , jeszcze pełzają :))