Miot B2
Na kilka dni przed Dniem Kobiet, a dokładnie 05 marca 2020 roku, Gamma z Jaguarem zrobili mi taki prezent, że rozpłakałam się i sama nie wiem czy były to łzy szczęścia i wzruszenia czy rozpaczy. Głos uwiązł w gardle, nogi zrobiły się jak z waty, a szczęka z hukiem opadła na podłogę. Ale zacznę od początku.
Na USG potwierdzającym ciążę, naliczyliśmy z lekarzem osiem zarodków. Z poprzedniej ciąży urodziło się dwanaście szczeniąt , więc spodziewałam się miotu licznego. W miarę upływu czasu i wzrostu szczeniąt, brzuch Gammy rósł miarowo a w ostatnich dniach ciąży wyglądał jakby połknęła dynię … Od dnia wykonania USG do 61 dnia ciąży przytyła równe 10 kg! Bidulka już ledwo chodziła, dosłownie miałam wrażenia że nogi się pod nią uginają, taki nosiła ciężar. Standardowo w ostatnim tygodniu robię zawsze RTG brzucha u ciężarnej, tym razem jednak nie było mowy o wykonaniu takiego badania ze względu na fakt, że aparatu nie dało się tak ustawić, by można jej było zrobić boczne zdjęcie na stojąco, A Gamisi samo leżenie na boku sprawiało ogromną trudność a co dopiero podnosić ją i wkładać tam kasetę do RTG. Założyłam tylko wenflon by być przygotowaną na ewentualne podanie jej w trakcie porodu płynów dożylnie i wróciłyśmy do domu. W środę ok. godziny 14.00 nastąpił spadek temperatury ciała, będący sygnałem ze w ciągu najbliższych godzin poród winien się zacząć. Minął wieczór, minęła noc a to porodu ani widu ani słychu. Ze względu na wielkość brzuszka i jego przeładowania szczeniętami, bałam się że może dojść do atonii macicy. I kiedy w czwartek 05 marca 2020 roku od rana nadal nie było żadnej akcji porodowej, wiedziałam że już jej nie będzie 🙁 Umówiłam się na badania, USG i wizytę u dr. Tomasza Nowaka w klinice w Poznaniu ze wskazaniem na cesarskie cięcie. Wyniki tych badań (w tym tętno nienarodzonych płodów) wskazywały iż czas najwyższy opuścić to ciasnawe już nieco lokum w brzuszku mamy. Doktor ze względu na wielkość brzucha i jego ciężar zasugerował cięcie cesarskie boczne (z prawej strony). Wiąże się to oczywiście z ogoleniem na pałę sporej części ciała suczki, ale w końcu kłak odrasta czy tego chcemy czy nie (o czym zapewne bardzo dobrze wie każda kobieta 😉 ) a bezpieczeństwo matki i szczeniąt jest tu priorytetem. Gamisia została poddana narkozie wziewnej a mnie zaproszono ponownie do kliniki za półtorej godziny. Kiedy w wyznaczonym czasie stawiłam się ponownie w klinice, pracujący tam personel spoglądał na mnie jakoś dziwnie i uprzejmie acz z dziwnym błyskiem w oku uśmiechał się do mnie. Gdy zapytałam czy wszystko w porządku, każdy z nich zgodnie odpowiadał że tak. No więc łaziłam jak lew po klatce czekając aż zostanę wywołana pod drzwi bloku operacyjnego, gdzie odbywała się cesarka. W końcu otworzyły się drzwi i wyjechał na wózeczku duży inkubator prowadzony przez również dziwnie uśmiechniętego pana… Podeszłam, zajrzałam i …. zbladłam. W Inkubatorze było czarno! ILE ??? zapytałam …
CZTERNAŚCIE …
Ciąg dalszy jak na wstępie 🙂
Taaak, to rekordowy miot w mojej hodowli od początku jej istnienia. Ośmioro chłopców, sześć dziewczynek. Szokująca jest również waga TAKIEJ ilości szczeniąt oscylująca pomiędzy 500 a 600 gram za wyjątkiem jednej „najmniejszej” suczki ważącej 480 gram. Gamma wyszła z gabinetu o własnych siłach, jednak bardzo słaba. Jakiż ogromny to był dla nie wysiłek utargać to wszystko! Moja dzielna dziewczyna <3 Pierwsze karmienie odbyło się jeszcze w klinice, szczenięta zostały zbadane czy nie mają rozszczepów podniebienia i osłuchane. Na koniec zostały im jeszcze zdjęte klamerki z pępowin a same pępowiny kosmetycznie przycięte.
Szczenięta otrzymały imiona:
BACCARA – suczka (czerwona obroża) FOTOGALERIA
BORA – suczka (różowa obroża) FOTOGALERIA
BIANCA – suczka (beżowa obroża) FOTOGALERIA
BALLADA – suczka (pomarańczowa obroża) FOTOGALERIA
BEAUTY – suczka (żółta obroża) FOTOGALERIA
BAVARIA – suczka (szara obroża) FOTOGALERIA
BIG BOY – piesek (czarna obroża) FOTOGALERIA
BENJAMIN – piesek (błękitna obroża) FOTOGALERIA
BOHUN – piesek (granatowa obroża) FOTOGALERIA
BOSMAN – piesek (fioletowa obroża) FOTOGALERIA
BAHUS – piesek (zielona obroża) FOTOGALERIA
BANDITO – piesek (brązowa obroża) FOTOGALERIA
BINGO – piesek (bez obroży) FOTAGALERIA
BAYER – piesek (bez obroży z białą łapką) FOTOGALERIA
24.03.2020
Dwa tygodnie z hakiem za nami. Nie wiem kiedy to minęło. Generalnie niewiele wiem poza tym że co 3,5 – 4 godziny wyrabiam godziny smoczkowania czyli dokarmiam maluszki. W związku z anemią poporodową u Gammy, wskazane było odciążenie jej od karmienia dla jak największej ilości szczeniąt. Nie było co gdybać, zakasałam rękawy i od pierwszych dni karmimy z Gamisią razem 🙂 Ona szóstkę lub siódemkę, ja resztę. Przez pierwszy tydzień miałyśmy problem z jedzeniem. Gamma odmawiała jakichkolwiek posiłków, co akurat przy anemii i jednoczesnym karmieniu nie było najlepszym rozwiązaniem. Funkcjonowała na Nutridrinkach , wołowinie extra, później na mokrej karmie z puszki aż po troszeczku doszłyśmy do pełnej porcji karmy dla suk karmiących. Potem druga, trzecia … Teraz Gamma zjada już posiłki w normalnej dla suki karmiącej ilości z niewielkim dodatkiem puszkowego Lukullusa 🙂 No ale żeby nie było za dobrze, jak skończył sie problem z jedzeniem, zaczął z raną po cesarce. U Gamisi wystąpiła reakcja na szwy rozpuszczalne. Miejsce szycia zrobiło się bardzo grube, lekko sączące, bolesne. Potrzebne było włączenie ponowne antybiotyku, miejscowe okłady z chłodnego i do tego smarowanie maścią arnikową na zmianę z przeciwzapalną i przeciwbólową Dicloziają. Dr Nowak z którym jestem w stałym kontakcie (za co jestem Mu bardzo wdzięczna) mówi że zdarzają się takie odczyny zapalne przy rozpuszczaniu i wchłanianiu szwów.
Maluszki jako że karmimy je we dwie 😀 rozwijają się bardzo prawidłowo. Mam jednego takiego delikwenta, który od samego początku jest tylko na cycu, ponieważ przy każdym posiłku zalewa się mlekiem aż puszcza je nosem. Próby karmienia butelką za każdym razem kończyły się zakrztuszeniem, więc zrezygnowałam z tej formy żywienia. Pozostaje na naturalnym. Mam nadzieję że w momencie wprowadzenia pokarmu stałego, problem zniknie bezpowrotnie.
Szczenięta w wieku dwóch tygodni mieszczą się w przedziale wagowym od 800 gram do 1020 gram. Na starcie, kiedy Gamma nie miała jeszcze pokarmu bardzo dużo pospadały na wadze, więc ten przyrost wagi nastąpił dopiero w 3 dobie życia. Obecnie każdy z nich ma dużo więcej niż kilogram i dosłownie rosną w oczach. Ofutrzają się powoli, pazurki już zostały przycięte. No i jestesmy po pierwszym odrobaczeniu 🙂
Trzeci tydzień w życiu szczeniąt to stopniowe stawanie na nogach. Początkowo bardzo śmiesznie i niepewnie, ale to niic 🙂 Każdy przecież kiedyś uczył się chodzić 🙂 W tym tygodniu z leżącego robaczka z przyrządem ssącym, szczenię zaczyna przypominać psa 🙂 Odkrywają do czego mają ogonki, pojawiają się ząbki, czas najwyższy obciąć pazurki. Czwarty tydzień to już komiks za darmo 🙂 Szczenięta poruszają się już zupełnie swobodnie, odkrywają pluszowe zabawki , które można z dumą nosić lub tarmosić, bawią się między sobą. Zabawki mają różne, większe, mniejsze, z dzwoneczkami lub bez. Co kto lubi. Zaczynają się też całkiem poważne rozmówki pomiędzy rodzeństwem na temat kto akurat ma obgryzać legowisko z przodu a kto z tyłu i dlaczego tak a nie inaczej. Ogon brata/siostry jest całkiem fajny, można za niego chwycić i pociągnąć. Waga w chwili obecnej oscyluje pomiędzy 1500 a 1800 gram. Całkiem nieźle jak na taką gromadę! No ale co tu się dziwić, jak na jeden posiłek wciągają ok 70 ml mleka! Powoli wchodzi zmiksowana karma Royal Canin (starter). Zawsze mnie dziwiło, dlaczego najlepiej smakuje karma po przeciwległej stronie miski … Ta która ma się pod nosem, gdzie wystarczy tylko schylić głowę – jest niedobra . Szczenięta wchodzą w czas odstawiania od cyca. Coraz mniej maluszków dostawianych jest do Gammy po to by ściągnęły pokarm, reszta dostaje albo mleko modyfikowane albo zmiksowana karmę.
Gamma wytrzymała z karmieniem do piątego tygodnia. Każdy kolejny dzień przynosił coraz większą niechęć. W końcu niemalże patrzyła błagalnym wzrokiem i już stała napięta jak struna żeby czmychnąć na dwór, gdy tylko zapytałam „czy idzie karmić dzieci” 🙂 W czwartym tygodniu szczenięta po raz pierwszy zostały zaszczepione przeciwko parwowirozie. Szczepienie odbyło się bez żadnych sensacji (no chyba że za sensację należy uznać pomiar temperatury, który jak wiemy u psów odbywa się w odbycie).
Piąty tydzień – w zasadzie głównym pokarmem stał się Royal Canin w formie już nie zmiksowanej a tylko rozmiękczonej. Mleko krowie (bez laktozy), które mieszałam z mlekiem modyfikowanym firmy Beaphar przestało być przez maluchy tolerowane. W sumie nawet dobrze, bo mój miejscowy (wiejski) sprzedawca jaj jakoś dziwnie na mnie patrzył, kiedy co kilka dni brałam 150 sztuk … 🙂 To także czas, kiedy dzieci po raz pierwszy wychodzą na dwór, poznają swoje nowe dzienne lokum. Na początek na dwie – trzy godziny żeby powoli przyzwyczajać je do niższych temperatur niż te, które panują w domu. Nie było żadnych jęków, pisków, strachu – raczej ciekawość. Oczywiście piasek jest rzeczą jadalną (każdy szczeniak o tym wie) 🙂 , to nic że zgrzyta w zębach i potem kupa jakaś taka sypka … W życiu spróbować trzeba wszystkiego. Nowe zabawki (już nie pluszaki tylko bardziej „dorosłe”) są bardzo interesujące. W mig opanowały teren – schodki z betonowych bloczków, uskok z drewnianego tarasu. Czasem zdarzyło się że w pośpiechu któreś spadło na zbity pysk, na szczęście na piasek więc wystarczyło wypluć nadmiar i można było kontynuować zabawę 😀
W szóstym tygodniu drugie szczepienie – tym razem wyprawa do przychodni Elbiwet w Poznaniu. Badanie ogólne, sprawdzanie uzębienia, obecności jąder u chłopców, stanu skóry no i chipowanie. Pani dr Kasia była zachwycona miotem (jak zwykle). Żadnej przepukliny, tylko u Bayerka brakowało jedno jąderko w mosznie. Reszta perfect! Dzieci oczywiście opanowały oba gabinety , szkoda ze nie można było na zaplecze 🙂 Sznurowadła od moich butów to najwspanialsza rzecz pod słońcem. I spróbuj tu człowieku pomagać pani doktor przy obsłudze kolejnego szczylka kiedy tam – pod stołem jakaś pirania wbija mi zęby w stopę! Podróż w tę i z powrotem przebiegła bez zarzutów i bardzo bezpiecznie, za sprawą dwóch specjalnych klatek transportowych, które do tego celu zakupiłam. W każdej z nich z pełną swobodą zmieściło się siedem psiaczków i jeszcze pluszaczki i gryzaczki na drogę. Jedyny mankament tego wypadu to fakt, że dzieci rano (no już w zasadzie od wieczora dnia poprzedniego) nie dostają jeść. Za to w trakcie wizyty u Pani Doktor rekompensuję im tą stratę smaczkami , które odwracają uwagę od wykonywanych przy nich czynności i są jednocześnie nagroda za dobre zachowanie.
Jest to czas, kiedy kończymy karmienie z jednej miski i każde ze szczeniąt zaczyna jeść ze swojej. Inna wielkość, inna struktura (tamta była ze stali nierdzewnej, teraz dostały plastikowe). Przy jedzeniu nie da się już wejść łapami do michy (choć niektóre bardzo usilnie próbują). Jedzące szczenięta są głaskane, chwalone, wkładam im ręce do miski, czasem dokładam jakiś pyszny gratis. Muszą wiedzieć że ja + jedzenie = przyjemność.
I tak dzień za dniem upłynął czas do ósmego tygodnia, kiedy czas był powili wychodzić do nowych domków. Kolejne posiłki odbywały się już na zewnątrz – specjalnie w tym celu zrobiłam takie karmidło na dwanaście stanowisk, żebym nie musiała pojedynczo wyjmować każdego „maluszka” z kojca przez bramkę , tylko wypuszczałam je wszystkie razem i tylko sterowałam które gdzie miało podejść do jedzenia. Przerobiliśmy w tym czasie potężne sranie (za przeproszeniem) spowodowane kokcydiami pochodzącymi z ptasich odchodów. Tu pewnie Aqualift będący dostarczycielem wody do mojego domu bardzo się zdziwił, gdyż zużycie wody spowodowane praniem przez 24h/dobę znacząco zwiększyło zużycie wody 😉 Ale jak to mówią, co nas nie zabije to nas wzmocni. Kolejne (niezbyt przyjemne) doświadczenie dla mnie i sygnał do przemyślenia po raz kolejny organizacji szczenięcego wybiegu.
Większość szczeniąt z miotu pojechała do nowych domków już w ósmym tygodniu, pozostała szóstka dwa tygodnie później. Niech im się dobrze wiedzie i szczęśliwie rośnie.